Quantcast
Channel: Rozkminy Hadyny
Viewing all 282 articles
Browse latest View live

Ferfluchten polnischen, polnischen Partizanen, czyli o pokoleniu Kolumbów

$
0
0

Kolumbowie rocznik 20

Roman Bratny

3 tomy



Trzy złote grzbiety ze znakiem Polski walczącej na okładce, lekko wytarte, jakby zaśniedziałe. Wewnątrz wysmukłe kartki sklejone słabym klejem, toporny druk. Niby cienkie książeczki, a tak długa i ciężka była wyprawa. „Śmierć po raz pierwszy”, „Śmierć po raz drugi”, dopiero potem „Życie”. A życie to prawie jak czyściec, zakończenie lektury zaś jak sztuka bez katharsis.

Kolumbowie to pierwsza powojenna powieść przedstawiająca historię młodych ludzi z Armii Krajowej, walczących w powstaniu warszawskim. Powieść tak ważna jak Kamienie na szaniec Kamińskiego. Książka kultowa, która dała nazwę pokoleniu Polaków urodzonych około roku 1920 - "Kolumbami" byli między innymi Zbigniew Herbert, Krzysztof Kamil Baczyński, Wisława Szymborska czy Tadeusz Różewicz.
 

 Źrodło: kadr z serialu Kolumbowie


Kolumb, Zygmunt, Olo, Jerzy.  Inteligenci, warszawiacy, bohaterowie, ale też najzwyklejsi ludzie, których oczami przeżywamy lata 1942-1948. Młodzieńcy, którzy musieli zbyt szybko dojrzeć. widzimy ich życie codzienne, małe rozterki i wielkie dramaty, drobne radości, wielkie miłości naznaczone wojną. Obserwujemy ich idących na pierwsze misje sabotujące Niemców, widzimy chaos pola walki, tragizm i okrucieństwo ludobójstwa. Podziwiamy zmyślność i odwagę w czasie działań konspiracyjnych, doświadczamy strachu i tchórzostwa, uciekamy wraz z nimi pod ostrzałem pełnymi gruzu, niebezpiecznymi uliczkami Warszawy. Przeżywamy chwile straszne, jak przeszukanie domu przez Hitlerowców, przesłuchiwanie ukochanej, bestialski mord na najbliższej osobie.

Kolumb to przesądny, trochę narwany chłopak ze smykałką do typowo polskiego kombinowania, próbujący ukryć żydowskie pochodzenie. Zygmunt jest poważny, odpowiedzialny, bardzo rozczarowuje się po wojnie. Jerzy to alter ego autora (Branty sam współpracował z pismami literackimi, był akowcem, walczył w powstaniu i wylądował w obozie jenieckim), ale jest najmniej sympatyczny - przynajmniej według mnie. To lewicujący intelektualista, wrażliwiec i poeta, którego marzeniem jest pisanie artykułów do poważnych gazet. Jego marzenie spełnia się po wojnie, choć nie kończy się to dobrze. Czarny Olo to lojalny, porządny chłopak z rodziny ziemiańskiej.

 Źrodło: kadr z serialu Kolumbowie



Basik, Niteczka, Kryska, Ałła. Basik to przemiła dziewczyna Kolumba, Niteczka jest oddaną sanitariuszką, Kryska prawdopodobnie nie zajmowała się niczym chwalebnym dopóki nie spotkała Ola podczas powstania, Ałła to łączniczka o orientalnej urodzie. Młode dziewczyny, których tragiczny los zostanie ze mną na wiele dłużej niż historie chłopaków. Basik rozpaczliwie próbująca zwrócić na siebie uwagę Kolumba, tortury, butelka na końcu drugiego tomu. Długo nie mogłam sie otrząsnąć, wyrzucić z głowy tych obrazów - przejmujących, strasznych portretów młodych dziewczyn na wojnie. 


 Źrodło: kadr z serialu Kolumbowie


Sam styl pisania Bratnego jest może czasem męczący i trudny, ale odznacza się realizmem, urywkowością, niedopowiedzeniami. Lapidarność języka i szybkie przeskakiwanie od jednego bohatera do drugiego, omijanie niektórych elementów fabuły - efekt jest podobny do reportażu nagrywanego trzęsącą się ręką uczestnika wydarzeń, przez co przekaz jest bardzo sugestywny, brutalny i konkretny. Otwarte zakończenie i pominięcie niektórych wątków, jak na przykład kwestia Aliny, żony Jerzego, przypomina urwany film, jeszcze bardziej przypominając własne doświadczenia każdego z nas. Czasem po prostu oddalamy się od znajomych i nigdy nie dowiadujemy, co się z nimi dalej dzieje. Podobnie jest z bohaterami, których pozostawiamy w pewnym momencie życia i idziemy dalej.

Pierwsze dwa tomy opowiadają najpierw o początkach pracy w konspiracji i AK, później o samym powstaniu. Trzeci tom skupia się na życiu chłopaków po wojnie, w obozach jenieckich, krótkim epizodzie w Paryżu, powrocie do Polski i rozczarowującej ludowej rzeczywistości, mimo nędzy i niesprawiedliwości bliższej niż wszystko inne. To prawda, powieść ma swoje wady, wydaje się nierówna, trzeci tom nie jest tak zadowalający i przykuwający uwagę jak pozostałe, trochę zbyt pospieszny i szybko zarysowany, ale według mnie jest to pewien element dobrze wpasowujący się w realia nierównej, momentami niezrozumiałej i szybko zmieniającej się rzeczywistości.

 Źrodło: kadr z serialu Kolumbowie


Najważniejsze jest jednak to, ile ta książka znaczyła dla poprzednich pokoleń. Moja mama była oburzona tym, że nie czytałam Kolumbów. Zaskakujące jest to, że powieść tak otwarcie piszącą o sprawach niewygodnych politycznie dla rządów komunistycznych w ogóle przeszła przez cenzurę, a jednak się to udało podczas odwilży gomułkowskiej. Bratny bez ogródek wspomina Katyń, sowiecki atak z 1939, współpracę Niemców z Rosjanami, fakt, że powstanie upadło również przez Rosjan, którzy zatrzymali sie na wschodnim brzegu Wisły, wreszcie narzucenie władzy komunistycznej, ludowców tępiących dawnych żołnierzy AK, jednogłośność mediów dostosowanych do każdego życzenia władzy. 

To trzy tomy ważnej i poruszającej lekcji o historii naszego kraju, po której nie można nie czuć podziwu i współczucia wobec pokolenia Kolumbów.

Kolorowe jajka, milion pytań i koncert życzeń

$
0
0


Stało się, zostałam po raz pierwszy nominowana do Liebster Blog Award, a stało się to za sprawą Weroniki, która prowadzi bloga Kto czyta książki, żyje podwójnie. Wielkie dzięki za nominację, choć nie jestem wielką fanką zabaw typu Złote Myśli czy łańcuszków z listami. Podejmę jednak wyzwanie, bo pytania są ksiażkowe i może sprowokują do ciekawej dyskusji czy przemyśleń!

Zacznijmy zatem. Mam odpowiedzieć na 11 pytań, zadać tyle samo, a następnie nominować również 11 osób.

1. Która książka zachęciła Cię okładką, a rozczarowała treścią? 
Czy pojawiła się w Twoim życiu taka sytuacja?

Taka sytuacja jak najbardziej miała miejsce nie raz, nie dwa. Moja przyjaciółka kiedyś zapytała żałośnie zastanawiając się nad kupnem pięknie wydanegoPokoju z widokiem w wersji oryginalnej: "Czy można kupić książkę tylko i wyłącznie przez wzgląd na okładkę?" Odpowiedziałam gorliwym kiwaniem głową. Książka trafiła na półkę mojej przyjaciółki, a ja sama zresztą sobie parę miesięcy później sprezentowałam to samo wydanie. Śliczne. Sama powieść mnie jednak nie rozczarowała - dla przykładu zrobiły toRywalki Keiry Cass, o czym już dość zjadliwie pisałam.

2. Czy łatwo ulegasz książkowym promocjom? 
Tylko 9,99 zł i przychodzisz do domu ze sporej wielkości stosem różnych powieści.

Oczywiście, że tak! Z umiarem i rozmysłem, ale jak widzę przecenioną książkę zastanawiam się trzy razy. Ostatnio kupiłam tak Króla bólu Dukaja, bo księga była za 15 zł do kupienia w Księgarni pod Globusem. A jeszcze jak mogę wpaść do mojego ukochanego Massolitu i tam mogę kupić taniej, wezmę dwie albo trzy zamiast jednej. I jeszcze to doskonałe czekoladowe ciasteczko amerykańskie.

Moje ulubione miejsce w Krakowie, kawiarnioksiegarnia Massolit. 

3. Czy wolisz zagranicznych autorów książek? A może Twoje serce podbili Polacy?

Jako anglistka i translatolog z zamiłowaniem do literaturoznawstwa, z czystym sercem przyznaję się do uwielbienia literatury anglosaskiej. Studia poświęciłam głównie czytaniu autorów brytyjskich i amerykańskich, przez co ucierpiała moja znajomość współczesnej prozy polskiej, nie mówiąc już o innych kulturach i językach, choć próbuję jak mogę nadrabiać zaległości. Największym uczuciem darzę Witkacego, Gombrowicza, Chmielewską, Sienkiewicza, Tokarczuk, lubię też polską fantastykę, odkrywam Stasiuka, Bator, Kuczoka i Dehnela.

Mój dom rodzinny pełen jest takich właśnie okładek. 
Kiedyś zrobię małe zestawienie moich ulubionych Chmielewskich!

4. Podaj przykład książki, o której czytałaś/czytałeś wiele pochlebnych opinii, 
a Tobie takowa się nie spodobała. Czy przytrafiło Ci się coś takiego?

Sztuka w tym, by umiejętnie dobierać sobie lektury do swojego gustu. Bardzo rzadko się zawodzę na książkach, które czytam dla przyjemności, chyba że chodzi o te, które czytam, że tak powiem, dla beki, np. wspomniane już Rywalki Keiry Cass, Pięćdziesiąt twarzy Greya E. L. James czy Zmierzch Stephanie Meyer.

5. Z jakiego źródła czerpiesz informacje o książkowych nowościach? 
Blogi recenzenckie, strony internetowe wydawnictw, a może księgarnie?

Przeglądam blogi książkowe, czytam regularnie czasopismo Książki, chodzę na targi książek, rozmawiam ze znajomymi, zaglądam do księgarni i na strony wydawnictw... Różnie, różniście.

6. Która z przeczytanych powieści wydawała Ci się sztuczna i mało realna tak, 
że nie mogłaś wczuć się w całą aurę panującą na jej kartach?

Hmm, żeby nie powtarzać wspomnianych już wyżej pozycji... Chyba Jądro ciemności Conrada to książka, do której po dwóch przeczytaniach wciąż ciężko mi się przekonać.

7. Twoja ulubiona książka z dzieciństwa?

Och, nie! Tylko jedna ulubiona? Tak trudno wybrać... Cóż, w takim razie Dzieci z Bullerbyn Astrid Lindgren. W końcu książeczka odziedziczona po mojej mamie została zczytana do nieprzytomności, po siódmym czytaniu przestałam liczyć. Uwielbiałam te dzieciaki, ich zabawy, humor, tę zabawę... i tak bardzo chciałam siedzieć pośród białych, białych kwiatów z Lisą i Brittą, uciekać przed baranem na wyspie, wyrywać po kryjomu zęby, chować się na strychu, łowić raki, chodzić do dziadziusia na ślazowe cukierki, śpiewać o kawałku kiełbasy dobrze obsuszonej:)

Te dzieciaki były moimi najlepszymi kumplami w dzieciństwie.

8. W którym bohaterze literackim mogłabyś się zakochać?

Ho-ho-ho! Mogłabym! A w którym się nie kochałam! Pierwszy był Piotruś Pan. Potem był Bohun, D'Artagnan, Pan Pajączek z Tajemniczego opiekuna i Edward z Błękitnego zamku, Draco Malfoy, wampir Lestat, wymyślony przeze mnie elf ze Śródziemia Tinwe (pisałam o nim opowiania), pan Rochester. Gdybym przegrzebała pamięć i biblioteczkę, mogłabym jeszcze wymieniać. Wszystko to dlatego, że uwielbiam przed snem wyobrażać sobie, co by było gdyby...

Pan Rochester z cudownej ekranizacji z 2006 roku.

9. Pamiętasz szkolne lektury? Która z nich najbardziej Cię męczyła?

Żeromski. Zdecydowanie, choć chodziłam do liceum imienia Żeromskiego, pochodzę z jego rodzinnych stron i uwielbiam źródełko Biruty, gdzie ponoć autor chadzał snuć się za swoją ukochaną. Szalenie mnie nudził, nużył i denerwował. Po prostu nie.

10.   Gdybyś miał/a napisać książkę, do jakiego gatunku literackiego by się klasyfikowała?

Jako dzieciak chciałam napisać kryminał, potem fantasy, wreszcie pozostałam na krótkich groteskowych opowiadaniach. Ale jedną powieść udało mi się skończyć - i to w miesiąc. Co prawda nie nadaje się do publikacji, ale mogę się pochwalić. Na stronie tytułowej widnieje tytuł Vintage full wypas lub oswajanie damy, czyli krakowski romans lingwistyczny.

National Nowel Writing Month - napisz powieść w miesiąc!

11.   Czytasz, od kiedy sięgasz pamięcią? 
Czy też Twoja książkowa przygoda rozpoczęła się niedawno wraz z jakąś interesującą powieścią?

Czytam od zawsze. Moja mama mi czytała na głos jak byłam mała, tak mała, że nie do końca to pamiętam. Potem uwzięłam się, że przeczytam Na jagody jak zaczynałam sklejać sylaby, a było tak ciężko z tymi wszystkimi chrząszczami i chaszczami, że strasznie płakałam, że mu się nie udaje. Jak już się nauczyłam swobodnie czytać, od pierwszej klasy wypożyczałam książeczki z biblioteki szkolnej. Zamęczałam też mamę, pytając, co czytała w moim wieku. Chłonęłam dużo i z wielkim upodobaniem, tak zostało do tej pory. Raczej mogłabym wymienić przełomowe książki, które wprowadziły mnie na dany rodzaj literatury czy tor myślenia, jeśli mowa o książkowych przygodach.


Okej, teraz kolej na moje pytania i nominacje.

1. Jakie są Twoje najwcześniejsze wspomnienia z czytaniem?
2. Czy masz jakąś książkę z dzieciństwa, którą czytałeś/-łaś co najmniej kilka razy?
3. A książka, którą najbardziej się ekscytowałaś/-łeś dorastając?
4. Czy jest taka książka, która otworzyła Ci oczy na nowo?
5. Czytasz w innych językach? Jeśli nie, w których językach chciałbyś/-abyś czytać?
6. Czy jest taki autor, na którego książkę zawsze się ucieszysz?
7. W jakiej pozycji i gdzie najbardziej lubisz czytać?
8. Do świata której książki chciałbyś/-byś się przenieść?
9. Z którym bohaterem/-ką literackim/-ką chętnie byś się spotkała?
10. A z którym autorem chciałbyś/-abyś się umówić na kawę?
11. Co ciekawego poczytałbyś/-abyś w rozkminach u Hadyny?

Nominuję:

Mrozika z Powiało chłodem, oczywiście!;)
Przyjemność tekstu, ona to potrafi pięknie i wnikliwie napisać!
Beatę P. z Miros de Carti, bo to równa babka i zajmuje się fajnymi rzeczami!
Pyzę Wędrowniczkę Pierogów Pruskich, bardzo wartościowy blog, świetne teksty!
Zatraconą w książkach, bo często wpada i rozkminia!
Fenko z Królowej moli, obrotna i rozmowna, zawsze coś wtrąci od siebie!
Mirabelkę z Mira-bell, pisze o ciekawych rzeczach i bierze udział w moim wyzwaniu!
Ekruda, bo tak lubię czytać jej posty, komentarze i w ogóle ją lubię!
Kasjeusza z Hello Bluebird, która pisze jak nikt inny, czysta przyjemność!
Awiolę z Subiektywnie o książkach, u niej zawsze coś ciekawego się dzieje!
Agatę z Setnej strony, bo czyta nieoczywistości i stworzyła bardzo wartościowe miejsce!


A z okazji Świąt Wielkanocnych - najlepsze życzenia i wesołego Alleluja!

Ukraść książkę i pobić Hitlera

$
0
0

Book Thief
Markus Zusak
Audiobook


Po przesłuchaniu za nic się nie mogłam zdecydować, czy to książka piękna i mądra, czy przesłodzona i wydumana.

Z jednej strony czaiłam się na Złodziejkę książek od liceum, ale nigdy nie przeczytałam więcej niż kilka stron, choć zaczynałam parę razy. Z jakiegoś powodu odstraszały mnie te trochę pretensjonalno-nowatorskie wstawki narratora, wyszczególnione, wyśrodkowane i z ozdobnymi farfoclami. Wreszcie niedawno zaczęłam słuchać audiobooka. I okazało się, że to strzał w dziesiątkę. Słuchając wygładzonego tekstu bez cudowania było o niebo lepiej.

Z drugiej po premierze filmu z Geoffreyem Rushem i swoistym renesansem, odkrywaniem Zusaka na nowo przez rzesze fanów i dużą część blogosfery, poczułam magiczne przyciąganie, by samej wreszcie przeczytać pomimo pospolitego poruszenia i popularności. A poza tym naprawdę uwielbiam Rusha. (Czy ktoś jeszcze zachwycał się jak ja filmem o markizie de Sade Quill z Kate Winslet i nim w roli głównej?)

Nigdy nie wiedziałam dokładnie o czym jest książka, zawsze tylko migała mi okładka z eteryczną dziewczynką i Śmiercią z kosą ujęte w wesołym danse macabre. Kilka pierwszych stron książki zaś odkrywało narrację Śmierci właśnie, która przygląda się pewnej dziewczynce, nazywanej szumnie i sztucznie złodziejką książek. Gdzie? Kiedy? III Rzesza na progu II Wojny Światowej.

Raz i dwa, raz i dwa, Dziewczynka Wojenka na imię ma. Źródło: Wikipedia.

Akcja powieści osadzona jest w hitlerowskich Niemczech, a dziewczynka - nie, nie jest małą Żydówką - to pomiot komunistów i nie ma lekko. Nie pamięta ojca, młodszy brat umiera z choroby i wycieńczenia w wagonie pociągu, matka oddaje ją na wychowanie obcym ludziom i przepada jak kamień w wodę. Mała Liesel Meminger nie chce wysiąść z samochodu przed domem państwa Hubermannów. Nie chce się też umyć. Zamknięta w sobie, opiera się szerokiej jak szafa, wulgarnej i opryskliwej pani Rosie, którą ma nazywać mamą. Dopiero jej mąż, cierpliwy pan Hans, wywabia dziewczynkę z samochodu.

Śmierć, wszechwiedzący, wszechwidzący, wszędobylski narrator, jest zawsze blisko Liesel. Widział/-a ją nad grobem brata, jak kradła małą, czarną książeczkę, która wypadła z kieszeni pomocnika grabarza. Widział/-a ją z papą, Hansem Hubermannem, kiedy ten czuwał przy śniącej koszmary dziewięciolatce, a następnie uczył ją czytać z podręcznika grabarza, pierwszej ukradzionej przez nią książki. Widział/-a ją sklejającą sylaby, później czytającą płynnie inne ukradzione książki, jak dorastała, jak doświadczała codziennych radości i smutków, tragedii, bombardowań, strachu. Widział/-a młodzieńczą miłość nierozłącznego z Liesel Rudy'ego Steinera, topniejące dla małej serce straumatyzowanego Maxa Vandenburga, Żyda, którego ukrywa w piwnicy rodzina Hubermannów, puste spojrzenie pogrążonej w depresji żony burmistrza, pani Ilsy Hermann, po cichu pozwalającej wynosić książki ze swojej biblioteki tej córce praczki. Widział/-a ją nad sosami tlącej się literatury pro-żydowskiej, ciałami najbliższych, gruzami życia, wreszcie przyszedł/-szła na spotkanie twarzą w twarz, bo na koniec każdy się z nim/nią spotyka.

Kadr z filmu. Źródło: tumblr.com

Sama idea Śmierci jako narratora jest chwalebna, ciekawa, nasycona znaczeniem, ale też mało subtelna w przypadku wojny, która zebrała największe żniwo w historii ludzkości jeśli chodzi o ofiary i straty. Nie wiem, jak to wgląda w wersji polskiej, ale po angielsku nie wiemy jaka jest płeć Śmierci, czy to on, czy to ona, a może to nie ma znaczenia, takie kategorie są zbędne? Jednak słuchając audiobooka czytanego w sposób serdeczny, żarliwy i z uczuciem przez brytyjski akcent Allana Cordunera urwała w głowie obraz Śmierci jako poczciwego starszego mężczyzny. Ponoć podobnie jest w filmie, którego jeszcze nie widziałam - w końcu w tradycji anglosaskiej Śmierć jest rodzaju męskiego (jak w Pratchecie chociażby). W naszej słowiańskiej kulturze jednak Śmierć to Kostucha, a więc kobieta. Jaka jest Śmierć dla Liesel?...

Kolejny mało subtelny wątek, którym czytelnik uderzany jest w bębenki uszne raz po raz, to rzecz jasna książki. Analiza tego motywu jest fascynująca, jednak ciągłe podkreślanie tego, że dziewczynka jest Złodziejką Książek, Strząsaczką Słów i kim tam jeszcze szybko się przejada, skoro centralnym punktem powieści jest fakt, że Liesel opętana jest obsesją na punkcie słowa pisanego. Złodziejka książek pokazuje czytelnikowi za pomocą historii o małej Niemce, że słowa i historie to najważniejszy sposób komunikacji między jednym człowiekiem a drugim. Liesel zbliża się swojego nowego papy Hansa Hubermanna, ucząc się od niego alfabetu, do Maxa poprzez opisy pogody, on zaś odwdzięcza się jej własnoręcznie napisanym opowiadaniem. Wreszcie Liesel umie uspokoić zgromadzonych w schronie sąsiadów czytając im z książki, a pisanie własnej ostatecznie okazuje się ocaleniem - nie tylko w przenośni. Sama powieść tworzy między czytelnikiem a bohaterami powieści silną wieź. Siła słów jest więc nieoceniona, daje azyl, spokój, ale też jest niebezpieczną bronią niosącą treści ideologiczne. Hitler doszedł do władzy dzięki sile przekonywania, płomiennym przemowom, tomem Mein Kampf, a więc dzięki słowom, a nie karabinom. Gdy Niemcy nie chcieli, by szkodliwe, wywrotowe pomysły trafiały do głów zwykłych ludzi, palili książki. Jedną z takich płonących książek ratuje Liesel, jak jej rodzina ratuje Maxa, przyjmując go do własnego domu. Ironicznie to właśnie dzięki Mein Kampf, wrogiej książce, Maxowi udaje się przemknąć do Hubermannów, gdy zasłania się nią w pociągu. Powieść jest dosłownie naszpikowana takimi nawiązaniami. Dlaczego jeszcze dorzucać do tego powtarzany raz po raz tytuł Złodziejki książek?

 Stereotypowe, ale i urocze zestawienie postaci. Źródło: micehell.deviantart.com

Patrząc z perspektywy marketingowca, pomimo tego, że powieść jest dobra, zgrabnie pomyślana, wzruszająca i żywo angażuje czytelnika, to również idealny produkt. Mamy rzewną historię małej, ślicznej dziewczynki o wielkim talencie - czy to nie brzmi jak materiał na finalistkę X Factora? Z niechęcią muszę też stwierdzić, że pomimo tematyki i wszędobylskiej śmierci, świat Liesel przed i w trakcie wojny wydaje się wręcz sentymentalny i cukierkowy w porównaniu do wstrząsającej rzeczywistości Kolumbów. To dobrze, że oswajamy Niemców, że książka pokazuje, że nie wszyscy byli absolutnie oddani partii. Ale jednak mam pewien niesmak, jakby Złodziejka... jest zbyt dziecinna i krótkowzroczna, jakby historia Liesel pomimo całego tragizmu była bańką mydlaną. Wciąż nie wiem co o tym myśleć. Może do pełnej satysfakcji z tej książki należy się wyzbyć pamięci o Zośce, Rudym i Alku, o Jerzym, Zygmuncie i Kolumbie, wymazać z pamięci fakt, że pochodzi się z kraju nad Wisłą, że krakowski Płaszów tak blisko.

Niezmiernie podobała mi się jednak świetnie zbudowana relacja pomiędzy przybranym ojcem a straumatyzowaną dziewczynką, pomimo ckliwości popieram motyw akordeonu, pokochałam Rosę Hubermann, klnącą jak szewc, rzucającą na prawo i lewo Saumensch i Saukerl, które z czasem zaczynają brzmieć tkliwie, jak zdrobnienia. Przypadła mi do gustu dziwnaczna, cicha znajomość z żoną burmistrza, która przypominała mi trochę Miss Havisham z Great Expectations. Przygarnęłabym Rudy'ego, urwisa o wielkim sercu, który tyle czekał na całusa od Lisel, podobnie polubiłam większą część mieszkańców Himmelstrasse w małym miasteczku Molching. Do tego jeszcze dochodzi czasem naprawdę udany, poetycki język Śmierci, jego opisy kolorów, choć czasem też popada w przesadę, od której bolą zęby.

 Ładna sentencja. Powtarzana zbyt wiele razy przestaje być taka ładna. Źródło: sleye1stories.tumblr.com

Może przesadzam? Może. Podobało się? Podobało. Warto było? Warto. Czy to piękna i mądra książka? Wartościowa i ładna, tak, ale bez przesady. Przesłodzona i wydumana? Momentami. Czy to wielkie dzieło? Nie do końca. Dziękuję za uwagę.

Krew na rękach, współczesny Makbet i domek z kart

$
0
0

House of Cards
Michael Dobbs


Skromne korzenie, Oksford, potem doktorat w Stanach. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku zaczyna pracę dla Partii Konserwatywnej w Londynie. W krótkim czasie pnie się wysoko po schodkach kariery politycznej i w 1979 zostaje doradcą liderki Opozycji, Margaret Thatcher, która w tym samym roku zostaje premierem. Zostanie na tej pozycji na ponad dekadę. Po kilku latach Dobbs wypracowuje sobie plakietkę "westminsterski płatny zabójca o twarzy dziecka", którą prasa hojnie szafuje. W 1986 zostaje szefem kancelarii pani premier, która rok później urządza mu publiczną awanturę. Oskarża o spiskowanie. Dobbs wynosi się z rządu i wyjeżdża z żoną na pierwsze od lat wakacje. Podczas urlopu czyta książkę, przy tym głośno narzeka na jakość czytadła. Żona drwi, że skoro tak, to niech to udowodni i napisze coś lepszego.

W 1989 roku publikuje Domek z kart, pierwszą część trzyczęściowej serii thrillerów o bezwzględnym polityku Francisie Urquharcie. Rok później powstaje miniserial BBC na podstawie książki.

Od dwóch lat historia Dobbsa przeżywa swój renesans. Platforma Netflix wypuściła już trzy sezony serialu opartego na motywach powieści, przeniesionych na grunt amerykański. Na liście producentów wyróżnia się nazwisko fantastycznego reżysera Davida Finchera, a z fotosów promujących serial spogląda na nas zadowolona z siebie twarz Kevina Spaceyego. O serialu mówi się na spotkaniach biznesowych, w gronie przyjaciół, czyta się o nim w magazynach. Czwarty sezon zapowiadany jest na przyszły rok.


Amerykański Francis Urquhart to Frank Underwood, bo w USA nie lubią wymyślnych szkockich nazwiskŹródło: clickege.net

Dziś wreszcie obejrzałam pierwszy odcinek serialu, bo dopiero co skończyłam czytać pierwszą część trylogii. Stonowane, zimne kolory i modna oschłość bohaterów to współczesne podejście do starego jak świat tematu korupcji, żądzy władzy i pychy. Mogę bez problemu wyobrazić sobie podobnie skrojoną ekranizację z budynkiem brytyjskiego parlamentu i czerwonymi piętrowymi autobusami w tle. Ale o tym, jak serial wychodzi w porównaniu za chwilę.

Francis Urquhart (Dobbs najpierw wymyślił dobitne inicjały F. U., a dopiero potem samo miano bohatera) to rzecznik dyscypliny klubowej, czyli Chief Whip rządzącej Partii Konserwatywnej. Obowiązkiem whipów jest między innymi pilnowanie, by posłowie stawiali się w parlamencie, gdy odbywają się ważne głosowania, a także podawanie zgodnych z polityką partii instrukcji, jak mają głosować. Sama nazwa pochodzi od pojęcia myśliwskiego oznaczającego zaganianie psów, które odbiegają od stada. Więcej ciekawostek odnośnie amerykańskiego odpowiednika stanowiska i różnic pomiędzy remakem serialu BBC można znaleźć tutaj.

Ian Richardson jako Urquhart w serialu sprzed dwóch dekad. Źródło: minhaserie.com.br

W związku ze swoją pracą Urquhart zna wszystkie brudne sekrety polityków i nie raz, nie dwa ratował ich przed publicznym skandalem. Po nowych wyborach, które rządząca dotychczas partia wygrywa po raz kolejny, ale z o wiele mniejszą przewagą niż dotychczas, mężczyzna składa premierowi propozycję przetasowania w rządzie, w tym promocji samego Urquharta na stanowisko ministra. Premier Henry Collingridge odrzuca propozycję, postanawiając w ogóle nie zmieniać składu rządu na następną kadencję. Chief Whip w odwecie nie tylko obmyśla godną zemstę, postanawiając zgarnąć przy okazji jeszcze lepszą pozycję; pozycję, o której marzy każdy polityk.

Polityczne pionki na szachownicy Urquharta poddają się łatwo zręcznym palcom polityka. Za pomocą kilku skutecznych ruchów premier dostaje naprawdę mocno w kość, a czytelnik z fascynacją obserwuje mistrza marionetek w akcji. W całą aferę wmieszana jest też przenikliwa dziennikarka Mattie Storin, która węszy jak pierwszorzędny pies myśliwski, chciwy potentat prasowy Benjamin Landless, przypominający Ruperta Murdocha, a także polityk-kokainista Roger O'Neill.

Subtelność i determinacja Urquharta sprawiają, że pomimo obrzydzenia podziwiamy jego zmyślność i elegancję zła, która odwołuje nas od razu do tradycji elżbietańskich dramatów. Urquhart jest jak Ryszard III i Makbet, może i ma na rękach krew, ale to mu nie przeszkadza zdobywać to, na co ma ochotę. Z drugiej strony kibicujemy Mattie, która ma niekwestionowany talent, siłę ducha i odwagę, ale też ukrywane problemy z własną wartością i otworzeniem się na bliskość. Powieść czyta się błyskawicznie, chciwie i z uznaniem. Brytyjska polityka, dziennikarstwo przenoszące się powoli z Fleet Street na inne platformy niż druk, bezwzględna walka o władzę zarówno w rządzie, jak i wielkim biznesie - nawet osoby mało zainteresowane taką tematyką znajdą w House of Cards lekturę w sam raz dla siebie. Tajemnice, romanse i spiski przeprowadzane są zgrabnie i z rozmysłem, rozwiązania może nie zawsze zaskakują, ale to nie o to chodzi. Bardziej chodzi o docenienie konsekwencji i rozwagi, z jaką Urquhart wprowadza w życie swój plan, a także o to, z jaką gracją mówi: "You might think that, I couldn't possibly comment".

To cudowne, w jaki sposób oba seriale łamią czwartą ścianę. Źródło: whosay.com

Osobiście rozczarowała mnie trochę postać Penny Guy, sekretarki O'Neilla. To jedyna zaraz po Mattie postać kobieca, czarnoskóra piękność, która z początku stylizowana jest na inteligentną i silną kobietę, która trzyma w garści konsultanta od spraw publicznych. Oddana i odpowiedzialna, okazuje się wkrótce, że jest też płaczliwa, mało kompetentna i otwarta na seks do tego stopnia, że specjalnie pokazuje się nago szefowi, by go sprowokować. Choć bierze udział w spisku, nie zdaje sobie nawet z tego sprawy; nie widzi, że Roger jest uzależniony; bezwolnie poddaje się sugestii przełożonych, by być "specjalnie miłą" dla konkretnego polityka, co kończy się rzecz jasna w łóżku; ostatecznie wyjawia nawet sekrety O'Neilla dziennikarce, rozklejając się w momencie, gdy Rogerowi najbardziej przydałaby się jej konkretność i lojalność. Wydaje się, że autor potrzebował seksualnej zabawki i łatwego do naginania pionka w grze. Szkoda, że zmarnował potencjał tej postaci.

Podejście do kobiet zmienia trochę serial Netflixa, ponieważ dużą rolę od pierwszego odcinka dostaje pani Underwood, godziwa następczyni pani Makbet. Na kolana powaliła mnie scena, w której zatrzymuje się na chwilę na schodach, podczas gdy jej mąż przewraca w drugim pokoju stół, odgrywając złość w taki sposób, jaki ona by sobie życzyła. Wydaje się bezlitosna i bezwzględna, tego samego oczekuje od swojego męża. Robin Wright robi naprawdę duże wrażenie.

Źródło: popsplat.in

Zakończenie House of Cards zbiło mnie mocno z tropu. Dopiero teraz zorientowałam się, że Dobbs zdecydował się pisać kolejne części tylko i wyłącznie ze względu na ogromną presję telewizji i fanów serialu. Najnowszy serial amerykański odchodzi trochę od fabuły książki, ale na razie wychodzi mu to na dobre. Mam tylko wątpliwości co do dziennikarki, przechrzczonej na Zoe Barnes. Po pierwszym odcinku wydaje się większą karierowiczką o wiele niższych kompetencjach i nieprofesjonalnych sposobach na polityków (bluzeczka w serek i dekolt ukształtowany stanikiem typu push-up). Pierwsze spotkanie Mattie i Urquharta w powieści pozbawione było podtekstów, tam raczej chodziło o nieformalną grę polityczną. W dodatku wyglądająca na wystraszoną filigranowa Kate Mara ubrana w bluzę z kapturem sprawia wrażenie o wiele słabszej niż książkowa Mattie, która co rusz wspomina dziadka-Wikinga.



Zoe obgryza paznokcie i nie powala garderobianymi ubraniami. Źródło: vk.com

Przy okazji czytania książki w oryginale, miałam okazję przejrzeć kilkadziesiąt stron polskiego
tłumaczenia. Mam wrażenie, że nasza wersja została wzbogacona o dużą ilość wulgaryzmów i podtekstów seksualnych. Znalazłam miejsca, gdzie dodano całe akapity... dlaczego? Stara edycja? Istnieją dwie różne wersje? EDIT: Sprawa wyjaśniona. Polska edycja Znaku to wersja poprawiona po latach przez autora.

PS Jakby ktoś się wybierał na Pyrkon - dajcie znać, będę!

Steampunkowy debut na Pyrkonie i chińskie bajki

$
0
0

Pierwszy Pyrkon za mną!

Wróciłam wymordowana sześciogodzinnymi podróżami w pociągu, wymęczona dużą ilością chodzenia, zmęczona lawirowaniem w komunikacji miejskiej w Poznaniu (pierwszy raz!), ale szczęśliwa, podekscytowana i syta. Nerdozy pod dostatkiem, cosplayerzy co krok, ciekawe panele, mnóstwo gier, atmosfera cudowna. Tu Rorschach, tam siostry Mario i Luigi, gdzie indziej Groot, zastęp Boba Fettów i znienacka banda postapo. Osobiście wybrałam steampunk, ochoczo przywdziewając zielonkawy kapelusz z ciemnymi goglami, jasnobrązowy gorset i rząd skórzanych pasków, za które zatknęłam pożyczony pistolet kurkowy (przepiękna replika), ale po długim, gorącym dniu taki strój mocno dał w kość.


Bardzo mile wspominam spotkanie z Jasperem Ffordem, autorem między innymi serii książek o Thursday Next, której pierwszym tomem delektowałam się na Erasmusie w Wielkiej Brytanii. The Eyre Affair to cudowna zabawa klasyką i powieścią detektywistyczną z Brontë i Dickensem w tle. Podczas rozmowy udało mi się wtrącić swoje trzy gorsze i osobiście powiedzieć autorowi, jak bardzo podobała mi się ta powieść.


Wspaniały był panel o prawdach objawionych fandomu Hannibala, z powodu przeraźliwego zmęczenia i komunikacji nocnej musiałam wyjść z prezentacji o weird fiction w serialu True Detective w momencie, gdy zaczynało się robić ciekawie. Bardzo mi szkoda, że nie trafiłam ostatecznie na żaden panel o Doktorze Who, a tym bardziej że nie wiem, jak ostatecznie się skończyła inicjatywa spotkania fanów Sherlocka. Posiedziałam też na strefie planszówkowej z fajnymi ludźmi, próbując sił w bardzo przyjemnej grze Time's Up. Powzdychałam do kotków słuchając Kiciputka i uśmiałam się czytając o tym, jak Kobieta Ślimak stworzyła iGranie z Gruzem.


Za dużo się działo, by być wszędzie i zobaczyć wszystko, ale konwenty to świetna rzecz. A już w połowie maja będę na Komiksowej Warszawie i Warszawskich Targach Książki! Jeśli ktoś z Was też będzie w stolicy w tym czasie, może się spotkamy?

Poza tym chciałam polecić mój kolejny wpis gościnny na Pulpozaurze - tym razem napisałam o ostatnio głośnym anime Attack on Titan. Tutaj zresztą jest lista tekstów, które dla nich napisałam. Zachęcam do zajrzenia na Pulpozaura, to świetny blog serialowy tworzony przez zastęp cudownych ludzi:)


Jak Wasze plany konwentowo/wyjazdowe?

Tajemniczy nieznajomy na przyjęciu i pesymizm Eliota

$
0
0

The Cocktail party

T.S. Eliot


Brytyjczyk Thomas Stearns Eliot nazywany jest jednym z największych poetów dwudziestowiecznych. Uważany za prekursora poezji modernistycznej dzięki takim dziełom jak wspaniała Pieśń miłosna J. Alfreda Prufrocka czy poematowi Ziemia jałowa, który na polski przetłumaczył Czesław Miłosz. Miał nieoceniony wpływ na literaturę i krytykę światową. Podejmował tematykę kryzysu moralno-duchowego, pustki, znużenia, rozkładu wartości, uczuć i porozumienia międzyludzkiego. W 1948 roku został uhonorowany nagrodą Nobla.

Do I dare
Disturb the universe?
In a minute there is time
For decisions and revisions which a minute will reverse.

For I have known them all already, known them all:
Have known the evenings, mornings, afternoons,
I have measured out my life with coffee spoons;
I know the voices dying with a dying fall
Beneath the music from a farther room.
               So how should I presume?
fragment The Love Song of J. Alfred Prufrock T. S. Eliota

Był też dramaturgiem. Jego najbardziej znana współcześnie sztuka to Zabójstwo w katedrze, jednak najbardziej popularna za życia poety to właśnie Cocktail party. Muszę szczerze wyznać,bijąc się w piersi, że jak bardzo lubię wiersz o Alfredzie Prufrocku, tak nie znam w ogóle sztuk Eliota. I w ogóle nie przepadam zbytnio za czytaniem sztuk jako takich; szybko się rozpraszam, gubię wątek, przegapiam imiona osób mówiących, mylą mi się bohaterowie, męczą mnie didaskalia. Z jakiegoś powodu mój wzrok prześlizguje się po wszystkim, co nie jest dialogiem i jeśli się nie skupiam, szybko nie wiem, o co w ogóle chodzi i kto mówi. Zdecydowanie wolę posłuchać albo obejrzeć sztukę ogrywaną, ale nie zawsze jest jednak okazja, a tymczasem ostatnio moja droga koleżanka opowiadała o języku miłości w dramatach Eliota na konferencji i znów mi się zrobiło głupio. Stąd pewnego dnia zabrałam ze sobą w podróż białą książeczkę w eleganckim tytułem, postanawiając się zmusić do lektury.

W trzech aktach Eliot zarysowuje problem wyboru, z jednej strony trudności podjęcia decyzji, przekleństwo niezdecydowania, z drugiej długotrwałych konsekwencji wyborów życiowych. Mamy misternie, symetrycznie niczym figury szachowe rozmieszczonych bohaterów: Edwarda Chamberlayne'a i jego żonę Lavinię, a także ich gości Celię Coplestone, Petera Quilpe'a, Julię Shuttlethwait i Alexandera MacColgie Gibbsa. W pierwszym akcie okazuje się, że organizatorka przyjęcia, Lavinia, opuściła męża i zniknęła. Sam mąż uwikłany jest w romans z artystką Celią, a Lavinia - z nudnawym, ale młodym Peterem, który tak naprawdę żywi uczucia do Celii. Wreszcie opiekunami tych par są odpowiednio Julia, wygadana starsza pani, oraz Alex, człowiek, który ma wszędzie znajomości i uwielbia przechwalać się swoimi zdolnościami kulinarnymi. Na przyjęciu pojawia się też tajemniczy nieznajomy, który obiecuje Edwardowi sprowadzić jego żonę po warunkiem, że nie będzie pytał o to, co się działo podczas jej nieobecności.

Zdjęcie z przedstawienia The Cocktail Party w nowojorskim teatrze TACT/The Actors Company Theatre, 
źródło: robertaonthearts.com

Tajemniczy nieznajomy to postać kluczowa dla samopoznania zarówno Lavinii, jak i Edwarda, a następnie do zaakceptowania siebie takimi, jakimi są i wybrania swojej drogi życiowej. Peter wybiera karierę scenarzysty filmowego, co jednak skazuje go na brak Celii, zaś sama Celia wybiera męczeństwo i świętość. Drogi poszczególnych postaci są rozrysowane prosto, symetrycznie i schematycznie, dzięki temu bardziej niż na samej intrydze skupiamy się nad często intrygującymi i wywołującymi głębsze przemyślenia cytatami postaci, a także samym zamyśle autora i przesłaniem sztuki. Dialogi iskrzą się od inteligentnych, często gorzkich spostrzeżeń, a sam język, choć żywy i konwersacyjny, jest tak naprawdę pisany zakamuflowanym wierszem.

Nie jestem pewna mimo wszystko, czy The Cocktail Party przypadło mi do gustu. Bohaterowie są papierowi, sytuacje nierealne, niektóre elementy fabuły niejasne. Nie wierzę w romans bezwolnego Edwarda, a tym bardziej w to, że Celia byłaby skłonna pożądać takiego człowieka. Choć najważniejszym argumentem sztuki w stronę świadomego i zdecydowanego podejmowania decyzji życiowych, Edward tak naprawdę nie ma chwili spokoju, bombardowany jest kolejnymi spotkaniami, rozmówkami, tajemniczymi knowaniami nieznajomego z przyjęcia. Choć wydaje się, że Eliot chciałby, byśmy uwierzyli w wybór Edwarda, trudno nie odnieść wrażenia, że zostaje do wszystkiego namówiony. A w jaki niby sposób Julia, Alex i nieznajomy są w zmowie? Jak do tego wszystkiego doszło? Dlaczego znienacka w akcie trzecim mamy taki przeskok w czasie i widzimy trochę niezrozumiałe z punktu widzenia rozwoju charakteru postaci wybory i ich konsekwencje? I dlaczego utwierdza się widza w przekonaniu, że podejrzany nieznajomy ma tak naprawdę sanacyjny wpływ na bohaterów?...

Pesymizm Eliota w pełnej krasie. Źródło: erinashli.tumblr.com

Osobiście troszeczkę odstrasza mnie fakt, że jednak każda z postaci jest papierowa, bo chyba jest bardziej odzwierciedleniem idei, a nie autentycznej postaci. Wybory życiowe i miłosne postaci zostały ułożone, by ukazać je jako coś w rodzaju moralitetu, a nie dlatego, że są przekonujące. Męczyłam się przy tej sztuce o wiele bardziej niż przy chociażby wspaniałym Wildzie, Witkacym czy Ionesco. Czuję jednak, że powinnam się bardziej wgryźć w materiały krytyczne poświęcone tej sztuce, by zrozumieć ją dogłębnie, w całym zamyśle Eliota. Podobała mi się jednak idea tego, że każdy z nas zmienia się nieustannie i nigdy nikogo nie znamy do końca, nawet samych siebie, bo nasza znajomość drugiej osoby opiera się na wspomnieniach które nieustannie tracą na aktualności.
 "Ah, but we die to each other daily.
What we know of other people
is only out memory of the moments 
during which we knew them. And they have changed since then."

A na zakończenie jedna z moich najulubieńszych piosenek Franka Turnera, inspirowania Prufrockiem Eliota właśnie.

10 książek Chmielewskiej, które trzeba znać

$
0
0

To już półtora roku odkąd zmarła Joanna Chmielewska, a raczej Irena Kuhn, jedna z moich najulubieńszych pisarek. Zastęp jej humorystycznych kryminałów w charakterystycznych czarno-białych okładkach nieodłącznie towarzyszył mojemu dzieciństwu, leżały to tu, to tam w domu, gdziekolwiek moja mama czytała. Pamiętam jej radosne wybuchy śmiechu, po których zawsze dopadałam ją w fotelu i kazałam sobie opowiadać fragment, który ją tak rozbawił. Zaczytywałam się w tych książkach jako nastolatka, wracając do niektórych tytułów po kilka razy. Nie zapominam o nich do tej pory. Czas na toplistę najlepszych powieści Chmielewskiej według Hadynianki!

1. Całe zdanie nieboszczyka

Oj, ten Nieboszczyk... został tyle razy przeze mnie wymęczony, znałam niektóre fragmenty na pamięć, ale nigdy się nie chciał znudzić. Fabuła tej książki jest tak cudownie absurdalna i surrealna, nie sposób nie zrywać boków, nie rżeć ze śmiechu i nie pokładać się na podłodze z uciechy. Wszystko zaczyna się od tego, że Joanna (jak to w książkach Chmielewskiej zazwyczaj bywa, główną bohaterką jest niejaka Joanna Chmielewska właśnie) zakłada sobie platynową perukę. Bo tak. I przez tą perukę właśnie bardzo pechowo umierający w kasynie człowiek myli ją z inną kobietą i powierza jakiś szalenie ważny sekret mafijny, po czym oddaje ducha. Od tego momentu Joanna prześladowana jest przez szajkę pociesznych mafiozów, którzy za nic nie mogą sobie dać rady z dziarską Polką. Choć na początku idzie im dobrze, podstawiają jej eter pod nos i nieprzytomną wywożą do Brazylii, gdzie kijem i marchewką próbują wydobyć cenne informacje. Joanna zaś idzie w zaparte, bo wie, że jej życie zależy od tych kilku słów przekazanych ostatnim tchnieniem. Beztrosko oblicza sobie paliwo w wannach, porywa jacht i zmyka z powrotem do Europy, ale mafia już tam czeka, by zamknąć kobietę w kazamatach jednego z zamków nad Loarą. Moje ulubione fragmenty zawierają fantastyczne rozmówki między cieciem a skazaną na loch, zwycięstwo szydełka, a także szaloną ucieczkę do Polski, gdzie Joanna rozdaje na prawo i lewo uderzenia tłuczkiem do mięsa i nikomu już nie wierzy. Nikomu. Polecam z całego serca.

Kadr z rosyjskiego miniserialu Całe zdanie nieboszczyka z 1999 roku.
 
Na twarzy Lesia pojawił się wyraz bezgranicznego przerażenia. Mniej więcej zdawał sobie sprawę z tego, co czynił przez całe popołudnie i wieczór, i nagle pojął, że oto ma skutki. Halucynacje! Delirium tremens! I to nie nędzne myszki, króliki, nietoperze, ale od razu słoń!... I to jaki? Różowy!!!...
Lesio zamknął oczy na długą chwilę, a potem je ostrożnie otworzył. Słoń stał nadal. Lesio powtórzył operację z oczami.
- Zgiń, przepadnij! - powiedział ze zgrozą zduszonym głosem. - A kysz! A kysz!
W odpowiedzi na zaklęcie nastąpiło coś strasznego. Skądś z ciemności napłynęły nagle ciche dźwięki charlestona. Słoń poruszył uszami, podniósł nieco trąbę i przestępując z nogi na nogę najwyraźniej w świecie zaczął tańczyć!...
Tego było dla Lesia za wiele. Poprzez opary zużytego alkoholu dosięgło go mgliste i odległe wspomnienie z dzieciństwa. Słoń! Prosiaczek! Pułapka na hohonie!... Słoniocy! Słoniocy!
Lesio, Joanna Chmielewska

2. Lesio i Dzikie Białko

Kogo się nie zapytacie o Chmielewską, na pewno skojarzy w pierwszej kolejności mistrzowskiego Lesia i jego bezbłędna kontynuację Dzikie białko. Lesio to postać absolutnie niezapomniana, podobnie jak pierwsze słowa powieści: "Lesio Kubajek postanowił sobie, że zamorduje personalną". Niespełniony artysta, roztrzepany romantyk, a na co dzień szary architekt, człowiek o dość specyficznym umyśle, przedziwnych pomysłach i tendencji do alkoholu. Z powodu ciągłych spóźnień parszywa personalna, która zmusza go do opisywania coraz to wymyślniejszych powodów tychże spóźnień, staje się dla niego wrogiem numer jeden i problemem nie do obejścia, który urasta do tak gargantuicznych rozmiarów, że jedynym wyjściem jest zabójstwo. Kolejne nieudolne próby zamordowania babsztyla kończą się marnie... A napad stulecia? Lesio pędzący na wprost pociągu z pochodnią w ręce i garbem na plecach to scena absolutnie przecudowna, palce lizać. I jeszcze perypetie całego biura architektów z biurze, Bobek Skandynaw, który zupełnie nie rozumie peerelowskiej Polski... te wszystkie omyłki, dialogi i zbiegi okoliczności, Lesio jest absolutnie wspaniały. A Dzikie białko, choć nie aż tak natchnione, wciąż może się pochwalić momentami absolutnie zachwycającego humoru. Obie książki są genialnymi satyrami na realia PRL-u lat 60. Bierzcie i czytajcie z tego wszyscy.

Za naszej młodości niedaleko naszych dziadków, w sąsiedniej wsi, żyła jedna baba, potwornie skąpa (…) bo słynęła ze skąpstwa na całą okolicę. No i pewnego razu na Wielkanoc ksiądz chodził po kolędzie, tfu, chciałam powiedzieć ze święconym.(…) księdza trzeba było stosownie podjąć, stół zastawić, poczęstować, (…) trzy wsie zastanawiały się, co też poda owa skąpa baba. Z tradycji wyłamać się nie mogła, bo od razu byłaby potępiona. Baba zdobyła się na gest, szarpnęła się niesłychanie i dała księdzu jajko na miękko… (…) Jajko na miękko było to coś tak niezwykłego w jej chałupie, taki nieprawdopodobny frykas, że zleciało się wszystko, co żyło, i wwaliło do izby. Tłok się zrobił niemożliwy, wszelka żywina stała wpatrzona w jajko, przepychając się i włażąc księdzu na głowę, aż baba zdenerwowała się okropnie i krzyknęła: „Psy na dwór! Dzieci pod stół! Ksiądz nie wołoduch, som całego jajka nie zji, jak zostawi to wom dom!” No i stąd się wziął wołoduch…
Boczne drogi, Joanna Chmielewska 

3. Boczne drogi i Studnie przodków

Obie powieści opowiadają o beztroskiej i przezabawnej rodzince Joanny, którą znamy już z poprzednich książek. Teresa, postać, która nie raz, nie dwa pojawiła się w twórczości Chmielewskiej, pisze do rodziny, że wróciłaby na łono ojczyzny i pozwiedzała trochę z najbliższymi. Czy nie chcieliby ją zabrać w podróż malowniczymi bocznymi drogami, które tak uwielbia? I w ten sposób wszystkie ciotki, Joanna i jej ojciec pakują się do samochodu i zjeżdżają pół Polski od Sopotu po Górny Śląsk, gubiąc się nieustannie, prześladowani przez straszny pech i sploty przezabawnych przypadków. Oczywiście nie obyło się bez wątku kryminalnego, który jak zwykle jest zdecydowanie mniej ważny niż niefrasobliwa rodzinka, zajęta szalonymi opowieściami, kanapkami, termosami i nieustannymi sprzeczkami. Studnie przodków to swoista kontynuacja Bocznych dróg, jako że Teresa, Joanna, jej blondyn wszech czasów (też znany z innych powieści), zgraja ciotek i pociotków pojawia się jeszcze raz, tym razem przekopując studnie w zapadłych dziurach majątków rodzinnych w poszukiwaniu zaginionych legatów i skarbów. Jak zawsze nie brakuje czarnego humoru, wpadek sytuacyjnych i genialnych dialogów.

– Jak to jest możliwe, żeby przeszło godzinę leżał w waszym biurze trup i żeby nikt go nie zauważył?
– Cicho leżał, to się nie rzucał w oczy. 
Wszyscy jesteśmy podejrzani, Joanna Chmielewska

4. Wszyscy jesteśmy podejrzani

Joanna ma objawienie w łazience, wgapiając się w pasek od fartucha. Wyobraża sobie, że jeden z jej kolegów z pracy leży martwy, uduszony właśnie tym paskiem i stwierdza, że to świetny pomysł na powieść kryminalną. Dzieli się tą rewelacją z ludźmi z biura architektów i wynika z tego świetna zabawa - bo kto mógł zabić i dlaczego? Mniej ciekawie robi się w momencie, gdy dokładnie ten sam człowiek od paska zostaje odkryty martwy w biurze, uduszony dokładnie takim samym damskim paskiem od fartucha. Komedia przemienia się wtedy w klasyczną powieść kryminalną z rodzaju tych pisanych przez Agatę Christie, rzecz jasna wzbogaconą o charakterystyczny humor Chmielewskiej i satyrę na miejsca pracy w PRL-u, jako że całe biuro zostaje zamknięte, nikt nie może wyjść ani wejść, a tymczasem policja przesłuchuje wszystkich pracowników po kolei. Świetny pomysł i mistrzowskie wykonanie.

– Ktoś podniósł słuchawkę.
– Słucham…
Spłoszyłam się okropnie, bo nie zdążyłam nic wymyślić nie zastanawiając się dłużej, krzyknęłam wystraszonym głosem:
– „Szkorbut, Szkorbut”!
W telefonie zapanowała sekunda konsternacji i nagle ten ktoś zabuczał ponuro:
– Lumbago, lumbago…
Oniemiałam. Zanim pomyślałam, że być może należy dalej mówić konspiracyjnie, usłyszałam własne, pełne niebotycznego zdumienia pytanie:
– Dlaczego lumbago?!…
– A dlaczego szkorbut? Mnie męczy lumbago, proszę pani, zęby mam w porządku…
Klin, Joanna Chmielewska

5. Klin

Chmielewska zadebiutowała w 1964 Klinem właśnie. Powieść była ogromnym hitem i dość szybko została sfilmowana jako Lekarstwo na miłość z przeuroczą Kaliną Jędrusik w roli - a jakże by inaczej - Joanny, głównej bohaterki. Choć ekranizacja nie jest wierna, a wręcz momentami daleko jej do oryginału, naprawdę warto obejrzeć.

Kalina Jędrusik kreuje inną postać niż książkowa Joanna, ale jest przeurocza. Kadr z filmu Lekarstwo na miłość.

Sama powieść opisuje historię nieszczęśliwie zakochanej kobiety, która usycha z miłości do swojego znajomego, Janusza. Janusz zaś ma ją głęboko gdzieś i wręcz wykorzystuje poświecenie Joanny. Gdy przyjeżdża do Warszawy, biedaczka czatuje pod telefonem, czekając na jakikolwiek znak od swojego bóstwa. Sama dzwonić do hotelu nie chce, by się nie narzucać. Zamiast tego dzwoni do przyjaciółki, próbując ją namówić, by ta zadzwoniła z jakąś lipną historyjką i zbadała teren. Do rozmowy niechcący włącza się obcy facet, którego telefonistka musiała niechcący źle przełączyć. Zaciekawia się sprawą i proponuje, że sam zadzwoni. Faktycznie, po chwili oddzwania do Joanny i mówi, że Janusz jest w hotelu i z nim rozmawiał, ale wydawało mu się przez telefon, że to buc i Joanna powinna dać sobie z nim spokój. A jak jest tak zakochana, to proponuje klin klinem wybić. Tajemniczy nieznajomy ma tak cudowny głos, że Joanna bez wahania stwierdza, że to on może być tym klinem. Nawiązują romans. Ciąg dalszy jest szaloną komedią pomyłek, skrząca się humorem i świetnymi dialogami, z obowiązkowym wątkiem szajki kryminalnej.

Ta dama – upewnił się – to wasza mać? 
Pan Muldgaard, Wszystko czerwone, Joanna Chmielewska

6. Wszystko czerwone

Akcja tej szalonej powieści rozgrywa się w okolicy stacji Allerød na północ od Kopenhagi i wszystko się chyba właśnie dzieje przez tę przeklętą nazwę. Alle, all, alles - to chyba by znaczyło wszystko, rød - brzmi jak red, rot, czyli chyba czerwone. Czyli Alicja mieszka nieopodal stacji "wszystko czerwone"? Skoro zaczyna się od takiego proroctwa, to dalej pojawia się nic tylko krew i trupy. Pierwszy ginie Edek, ale to dopiero pierwsza osoba z całej serii, bo chyba ktoś uwziął się wymordować niemal wszystkich wakacyjnych gości Alicji Hansen, roztrzepanej wdowy, przyjaciółki Joanny. Śledztwo prowadzi duński policjant o polskich korzeniach, pan Muldgaard, który polskiego uczył się z Biblii. Stąd jego znajomość języka polskiego jest dość... hm... nietypowa. Innymi słowy czytelnik zrywa boki za każdym razem, jak ze złotych ust tego człowieka wypłynie choć jedno zdanie. Coś pięknego.

Już raz słyszałem, że pies opowiedział o fałszywym listonoszu… To nie jest gniazdo przestępców, to jest dom wariatów…
Dziadek podsumowuje sytuację, Nawiedzony dom, Joanna Chmielewska

7. Nawiedzony dom

Jako dziecko zaczytywałam się w powieściach o Pawełku i Janeczce Chabrowiczów, którzy wraz ze swoim dzielnym i pierońsko inteligentnym psem Chabrem za każdym razem zadziwiali polskie służby śledcze i rozwiązywali zagadki kryminalne z palcem w uchu. Nawiedzony dom to pierwsza i najzabawniejsza książka o rodzeństwie, w której cała rodzinka przeprowadza się do nowego domu. To znaczy do bardzo starego domu, który próbują wyremontować, ale dla nich to nowe miejsce. Uwielbiałam tę książkę i wspominam ją do tej pory, bo oprócz bezbłędnego humoru i dreszczyku emocji znalazłam tam historię żywcem wziętą z mojego życia, bo sama jako dziecko przeprowadziłam się do domu po przodkach, który z wysiłkiem i mozołem długo remontowaliśmy, mieszkając w samym środku budowlańczego chaosu, odkrywając cuda na strychu i pod podłogą, wspominając ukrywającą się pod podłogą ciotkę, która uciekała przed Niemcami i pradziadka, co to w środku wojny wybudował dom. Dlatego z szaloną uciechą czytałam o sprytnych i ciekawskich dzieciakach, które bawiły się reduktorkami, śledziły złoczyńców, buszowały po ukrytym strychu, straszyły rodzinę po nocy potępieńczymi odgłosami narzędzi tortur i próbowały wypędzić niemiłych współlokatorów płonącą dynią na wędce.

    Wciąż jeszcze półprzytomna i nawet mi w głowie nie zaświtało, że mam własną twarz, bez maquillage'u á la Basieńka, wobec czego nie wolno mi się nikomu pokazywać. Ziewając okropnie, otworzyłam.
    Za drzwiami stał obcy człowiek wyglądający gburowato.
    – Są tu kury? – spytał niegrzecznym tonem.
    Szaleństwo zakotłowało się we mnie. Co za bydlę jakieś, budzi człowieka o wpół do szóstej rano, żeby pytać o kury!!!
    – Nie – warknęłam, usiłując zamknąć drzwi. Facet je przytrzymał.
    – A co? – spytał niecierpliwie.
    – Krokodyle – odparłam bez namysłu, bliska uduszenia go gołymi rękami.
    Antypatyczny gbur jakby się zawahał.
    – Angorskie? – spytał nieufnie.
    Tego było dla mnie doprawdy za wiele. O wpół do szóstej rano angorskie krokodyle.
    – Angorskie – przyświadczyłam z furią. – Wyją do księżyca.
    – Marchew jedzą?
    – Nie, nie jedzą. Trą na tarce!
Romans wszech czasów, Joanna Chmielewska


8. Romans wszech czasów

Joanna z powodów finansowych zgadza się na szaloną propozycję, by zamieszkać na kilka tygodni z obcym facetem, udając jego oziębłą żonę, którą ponoć przypomina. O dziwo, facet okazuje się wcale nie zdziwiony żadną fanaberią odmienionej małżonki i mijając się z nią w domu, wcale nie zauważa różnicy. Jak to w ogóle możliwe? Mistyfikacja, ciągłe podejrzenia, sensacyjna intryga i jak zwykle tona humoru. Świetna lektura.

– Może i rzeczywiście przesadziłam, ale miałam jakieś okropne przeczucia i na sam twój widok… Wchodzisz żywy i zdrowy…
– A miałaś nadzieję, że wniosą moje zwłoki. Przykro mi bardzo, że cię rozczarowałem.
– Karol…! Jak możesz…!
– Myślę logicznie.
  (Nie)boszczyk mąż, Joanna Chmielewska

9. (Nie)boszczyk mąż

Malwina za mądra nie jest. Siedzi w domu, studiów nigdy nie skończyła, pracy nie szukała, piękna i szczupła nie jest, żyje na utrzymaniu męża, który ostatnio coś jej ogromnie przeszkadza. Nic, tylko zły chodzi, narzeka, awantury robi, jad sączy z pyska. I jeszcze mu żarcie podawać! Dosyć tego. Czas położyć kres tej męczarni i kropnąć okropnego Karola. A Malwina już ma plan, całą górę pomysłów, dość niekonwencjonalnych co prawda... Powieść przepełniona jest cudownymi złośliwościami, ironią i sarkazmem pana domu, a także fantastycznymi jękami, pretensjami i absolutnym brakiem pomyślunku Malwiny. Do tego jeszcze dochodzą przycinki dotyczące absurdów systemu prawnego ze strony Justyny, którą wychowuje to mało zgodne małżeństwo. Perełka pośród nowszych powieści Chmielewskiej.

– Cóż to ma być? – spytałam Romana prawie z przestrachem. – Co się stało? Czy ten samochód nam się rozlatuje?
– Jeszcze nie – odparł z westchnieniem. – Ale możliwe, że się kiedyś w końcu rozleci. To jest nasza polska autostrada.
– Ależ co mi tu Roman mówi, to nie żadna autostrada, tylko tara do prania!
– Dobrze jaśnie pani zgadła, tak to nawet nazywają, pralka. Nawierzchnia się marszczy w takie drobne nierówności i rozmaite dziury.
– I dlaczego to tak? Specjalnie?
– Czy specjalnie, nie jest pewne, możliwe, że za dawnego ustroju wszystko było robione przeciwko zwyczajnym ludziom, żeby im się w głowach nie poprzewracało, ale zasadnicza przyczyna jest prosta. Zły asfalt.
Przeklęta bariera, Joanna Chmielewska

10. Przeklęta bariera


Ostatnia pozycja na liście, ale tylko dlatego, że to najpóźniej napisana książka spośród wyszczególnionych w mojej liście. Uwielbiam książki w stylu Małgosia contra Małgosia Ewy Nowackiej czy Godzina pąsowej róży Marii Krüger, w której współczesna dziewczyna czy kobieta przenosi się w przeszłość i musi zaadaptować do czasów bez telefonów, szybkiej komunikacji, bieżącej wody i wszystkiego tego, do czego przyzwyczaiła nas współczesność. Tutaj jest odwrotnie. Dama wprost z XIX wieku nagle trafia do wieku XX, a tak dokładniej pod koniec. Wraz z nią przenosi się jej służący, Roman, który wcale nie wydaje się zdziwiony nagłą przemianą karocy i zaprzęgu końskiego w ryczący samochód. Młoda wdowa musi zapoznać się z wygodami nowoczesności i przyzwyczaić do nowych warunków, co zaczyna jej się coraz bardziej i bardziej podobać. Wszystko opisane jest stylizowanym językiem pseudohistorycznym, co tym dodaje powieści niesamowitego uroku i wybitnych walorów humorystycznych.

A jakie są Wasze ulubione książki Chmielewskiej? Zgadzacie się z moją listą? Czy czytaliście już jakieś książki pierwszej damy polskiego kryminału?

PS Wyszło z tego 12 książek zamiast dziesięciu:D

Zakochana para, ta ruda i Azjata

$
0
0

Eleanor & Park

Rainbow Rowell

audiobook czytany przez Rebeccę Lowman i Sunila Malhotra


Eleanor to burza rudych loków, niesfornych i rzucających się w oczy. Za duże, męskie ciuchy, dziwaczne dodatki, krawaty, chustki, wszystko z drugiej ręki. Dość zaokrąglona figura. Piegi na okrągłej twarzy. Czający się w oczach lęk, skrytość, smutek pomimo stoicyzmu.

Park to skośne oczy pół-Koreańczyka, czarne, proste włosy, dżinsy, luz. Milczące przyzwolenie na wszystko, co się dzieje wokół. Trochę odludek, choć zna się bliżej z tymi popularnymi. Z jedną z nich chodził jako dwunastolatek, z jednym z nich koleguje się od dzieciństwa. Chowa się za okładkami komiksów i słuchawkami walkmana.

1986 rok, Omaha, Nebraska. Dwójka szesnastolatków spotyka się w autobusie szkolnym, atmosfera jak w małpiarni. Ona jest nowa, nie ma gdzie usiąść. Szczują ją, wyzywają, wyśmiewają. On z ponurą rezygnacją pozwala jej usiąść na wolnym miejscu koło siebie.

Oswajają się wzajemnie przez wspólne podróże, podczytywanie komiksów przez ramię, ukradkowe spojrzenia, nieśmiałe rozmowy, gorące dyskusje. On pożycza jej komiksy, kasety magnetofonowe, ofiarowuje baterie. Ona ukrywa jak może, że jej rodzina jest skrajnie biedna i patologiczna. Obrzydliwy red-neck Richie, obecny chłopak jej matki, wprowadza trudny do wytrzymania terror, pomiatając wszystkimi. Eleanor i jej młodsze rodzeństwo gnieżdżą się w jednym pokoju, mają tylko kilka ubrań, nie stać ich na pastę do mycia zębów, porządne posiłki, mięso, zeszyty. Dziewczyna boi się chodzić sama do łazienki, gdy myje głowę, jej mama pilnuje drzwi, by nie wdarł się tam Richie. Mężczyzna zaś ma wszystko. Gdy nie podoba mu się hałas za oknem, strzela w bawiące się dzieciaki z pistoletu. Eleanor nie może dopuścić do tego, by ktokolwiek się dowiedział, że boi się mocniej odetchnąć i nie ma w domu chociażby telefonu. Kiedyś Richie wyrzucił ją na rok z domu i musiała mieszkać u wujostwa.

Tymczasem pomiędzy nią a Parkiem rozkwita znienacka niczym rzadki kwiat na pustyni płomienna, młodzieńcza miłość.
Fanartów ci pod dostatkiem, czyli książka mocno poruszyła zbiorową wyobraźnię. Źródło: tutaj.

Jeśli ktoś poszukuje książki inteligentnej, poruszającej, po prostu dobrej, książki przepełnionej aluzjami do najlepszych wytworów popkultury lat 80., najlepiej w klimacie Johna Greena, nie ma się co wahać i trzeba koniecznie sięgnąć po Rainbow Rowell. Już się przekonałam czytając jej Fangirl (recenzja tutaj). Nie będę próbować ocenić, czy Eleanor & Park jest lepsza czy gorsza od Fangirl, jest po prostu trochę inna i skierowana do innych odbiorców. Eleanor & Park to słodko-gorzki, realistyczny romans szkolny z gatunku Young Adult, a powieść o pisarce fan fiction to New Adult, przeznaczona dla starszych czytelników, studentów, którzy opuścili już bezpieczne gniazdko domowe i zderzyli się z odpowiedzialnością i dorosłymi wyborami. W obu powieściach odnajdziemy się jak w znajomych butach, jeśli odpowiednio do nich podejdziemy, każda nas zachwyci, jeśli pozwolimy się oczarować.

Osobiście Eleanor & Park oczarowała mnie nerdzkimi dyskusjami o feminizmie w X-menach, podniecaniem się kolejnymi odcinkami Watchmenów Alana Moore'a, które wtedy wychodziły, zasłuchiwaniem się w The Smiths i Joy Division, Black Sabbath i Led Zeppelin.

Źródło: tutaj.


Powieść złapała mnie za serce naprawdę przekonującym i brutalnie szczerym opisem biedy, patologii, przemocy psychicznej, mechanizmów terroru w rodzinie, automatycznymi reakcjami obronnymi. Bałam się Richiego niemal tak, jak Eleanor, brzydziłam się nim i przejmowałam losem każdego sekretu dziewczyny. Polubiłam i opiekuńczego, delikatnego Parka, i specyficzną, zakompleksioną Eleanor, a także ich najbliższych, matkę Parka, Koreankę o silnych poglądach i zamiłowaniu do makijażu, ładnych ciuchów i dziewczęcych fryzur, stanowczego ojca Parka, jego idealnego brata, a także zastraszone rodzeństwo Eleanor. Nawet znienawidzona Tina, najpopularniejsza bodaj dziewczyna w szkole, pokazała swoje łagodniejsze oblicze. Przekonały mnie opisy nękania w szkole, wczułam się w rolę milczącego Parka i nielubianej Eleanor. Trzymałam za nią kciuki i oburzałam się jej stoicyzmem. Dręczy mnie tylko jedno pytanie: dlaczego matka Eleanor nie widziała, jak bardzo toksyczny i szkodliwy jest jej facet?

Można jednak wytknąć, że choć poruszono tak wiele poważnych tematów, momentami wydaje się, że traktowane są po łebkach, bo głównym tematem książki jest pączkujące uczucie i fascynacja, pierwsze pocałunki, otwieranie się na drugiego człowieka. W dodatku często bohaterowie wydają się dość słabi, bo nie reagują żywo na szykany, docinki, okrutne komentarze, niszczenie mienia, ciuchy spuszczone w klozecie, szafkę obklejoną podpaskami. Rozkładają ręce, milczą, uciekają. Może dlatego, że nikt nie uczył ich asertywności? Eleanor ma za wzór dającą się pomiatać matkę, Park próbuje odrzucić zaplanowane mu przez ojca życie i znaleźć własną drogę. Jedynym efektem jest ucieczka i pasywna agresja. Nie jestem do końca pewna, czy to idealne wzory do naśladowania, ale za to bardzo dobre przykłady poglądowe, z którymi można się utożsamić, by dostrzec własne problemy.

Źródło: tutaj.

Na brawa zasługuje forma. Narracja podzielona jest po równo między rozdziały pisane głosem dziewczyny i chłopaka. Niektóre odcinki mają nawet po jednym krótkim zdaniu i często się wymieniają, dzięki czemu możemy obserwować jedną i tę samą scenę z dwóch punktów widzenia jednocześnie. Zabieg trafiony i bardzo dobrze poprowadzony, szczególnie dobrze, gdy słucha się dwójki zgrabnie dobranych lektorów - choć mimo wszystko czytającym można zarzucić pewną monotonność w doborze tonacji dla oddania podobnych zabarwień uczuciowych wypowiedzi, a także powolność. Z drugiej strony stworzyli świetną iluzję i długo myślałam, że to czytają fani, zwykłe dzieciaki, a nie lektorzy. Ich zachrypnięte, czułe głosy bardzo dobrze wpisały się w moje wyobrażenie o bohaterach.

Wreszcie pozostaje kwestia zakończenia. Jest zaskakujące przez to, że nie jest idealne. Jest takie, jak samo życie. Nie zdradzę nic więcej.

Źródło: tutaj.

To naprawdę fajna, poruszająca książka dla myślących nastolatkach, przeznaczona dla innych myślących i żywo odczuwających nastolatków, ze świetnymi dialogami i godnymi polecenia odniesieniami popkulturalnymi. Ja sobie zabieram Fangirl pod pachę i dalej w hołubię, bo to jest lektura skrojona idealnie dla Hadyny, ale Eleanor & Park też będę polecać. Bo dobrze się słuchało.

Audiobooka można posłuchać na YouTubie, a jeśli wolicie wersję polską, to specjalnie dla Was Znak już wydał w marcu tego roku jako Elanor i Park. Co więcej, DreamWorks wykupiło prawa do ekranizacji, a chciałabym bardzo zobaczyć książkę zaadaptowaną na duży ekran.


PS Wybieracie się może na Warszawskie Targi Książki i Komiksową Warszawę? Zamierzam się pojawić i nawet wybrać na spotkanie blogerów:)

O powiekach między nogami i cnocie, co przypałem była

$
0
0

Na szczycie
K.N. Haner


Bawiąc na Warszawskich Targach Książki wygrałam cztery pozycje na loterii organizowanej przez blogerki prowadzące Książkowe "kocha, nie kocha" oraz Książkowe wyliczanki i sponsorowanej przez kilka wydawnictw, firm i autorów. Regulamin loterii zakłada, że każdy z otrzymanych egzemplarzy przeczytam i zrecenzuję w ciągu miesiąca. Na pierwszy ogień poszła osiemsetstronicowa księga zachęcająca opowieścią o striptizerce, w której zakochuje się przystojny menadżer zespołu rockowego, powieść "pełna erotycznych niespodzianek i romantycznej miłości". Bring it on, jak się ma literatura kobieca po Greyu?

Chyba dostała czkawki, wpadła na szklany stolik, pocięła sobie łydki, dostała krwotoku, połamała sobie kończyny, została pobita, porwana, głodzona i przetrzymywana za długo w piwnicy.

Przez pierwsze sto stron książki bawiłam się wyśmienicie, na zamianę wyrywając sobie włosy z głowy, zgrzytając zębami, zastanawiając nad tajnikami kobiecej fizjologii, turlając po podłodze i śmiejąc histerycznie. Główna bohaterka, Rebeka Staton, to tancerka go-go, jej specjalność to taniec erotyczny na rurze. Pewnego dnia w klubie pojawia się Sedrick Mills (dlaczego spolszczone "S", ale na końcu angielskie "ck"?), überprzystojny mężczyzna o szmaragdowych oczach (soczewki?), milioner (oczywiście), który zakochuje się w tancerce od pierwszego wejrzenia i z miejsca (po kilkuset stronach dowiadujemy się, że jednak najpierw poszedł sobie trzy razy ulżyć - fuj) proponuje jej roczny kontrakt. Błaga, by zgodziła się na jego warunki i wyjechała z jego zespołem Sweet Bad Sinful (tak, to wytatuowane mroczne przystojniaki) na trasę koncertową jako członek zespołu (jakim cudem jedyna tancerka megapopularnego zespołu ma być jego członkiem, będzie śpiewać chórki?). Rebeka zgadza się, choć z oporami, i tak zawiązuje się fabuła. Co do całej reszty, oceńcie sami:

s. 7 Najlepszy przyjaciel bohaterki, Trey, jest gejem (oczywiście), co załapałam po trzeciej linijce pierwszej strony. Oprócz tego już nie lubię i Rebeki, i Treya, bo są niegrzeczni dla przechodniów, bezmyślni i wulgarni.

s. 8 Trey proponuje konsumpcję pudła lodów. Rebeka komentuje: "Perspektywa lodów, które wejdą mi w tyłek, nie jest obiecująca". Też nie podobałoby mi się, gdyby rożki same wchodziłyby mi tam, gdzie nie powinny. Następnie czas na imprezę, więc Trey "w ciągu pięciu minut zadzwonił do jakiegoś miliona osób". Szybki chłopak.

s. 11 Zabawa się rozkręca. "Idź - pchnęłam go w stronę baru i już po minucie Trey całował tego małego chłopca, intensywnie obmacując mu tyłek. Świetnie! Nie zostało mi już nic innego, jak się nawalić". Czytelnik chyba też, wyobrażając sobie naprawdę szybkiego geja-pedofila w akcji. Kilka linijek dalej znieczulenie zmysłów czytającego jest absolutnie konieczne, by czytać dalej. Mianowicie dziewczyna stwierdza, że nie ma pieniędzy i toruje sobie drogę do męskiej ubikacji, by prosić przyjaciela o kasę. Przy okazji przygląda się przez szparę radosnej kopulacji. Tak, "Trey nawet nie wyszedł z tyłka tego kolesia".

s. 15 Okazuje się, że takie widoki są dość powszechne również w mieszkaniu przyjaciół. Rebeka wraca z pracy i znów ucina sobie pogawędkę z Treyem podczas gdy ten obściskuje się miłośnie na kanapie z innym kolesiem. A jakie sobie komplementy sobie prawią! "Ładny tyłek - krzyknął facet Treya, przyłapując mnie w korytarzu. - Ładny... penis - odpowiedziałam". No ładnie.

s. 17 Alarm! Mary Sue! Powtarzam! Alarm! Mary Sue! Trey "nigdy nie ukrywał, że mimo jego odmiennej orientacji, chętnie by mnie porządnie przeleciał".

s. 19 Bohaterka tańczy w stroju seksownego aniołka, a na horyzoncie pojawia się Sedrick. Wraz z nim pojawia się też fraza, która pojawiać się będzie w tej książce z częstotliwością strzałów z karabinu maszynowego, mianowicie" moja cipka zapulsowała". O święty Barnabo.

s. 20 Rebeka próbuje być seksowna podczas tańca, ale używane przez autorkę słownictwo niszczy skutecznie cały zamysł. "To musi wyglądać profesjonalnie, dlatego padłam na czworaka i przeczołgała się w najbardziej zmysłowy sposób, w jaki potrafię".

s. 21 Była praca, nie ma pracy. Bohaterka zostaje zwolniona, bo "od jakiegoś czasu jesteś jakaś dziwna". Smuteczek, trzeba było nie być dziwnym.

s. 23 Alarm! Mary Sue! Dziewczyna ma kompleksy związane ze swoim wyglądem, bo jest niska i ma kobiece krągłości, choć na jej widok każdy facet w książce ma ochotę rozpinać rozporek. Dodatkowo zauważam, że czasem polskim literkom brakuje ogonków, niektóre literki zostały w ogóle zjedzone i na dodatek momentami muszę dopisywać lub skreślać przecinki. Hm, dziwne, na początku książki podano korektora. Patrzcie, wydaje się, że nie ruszył palcem.

s. 24 Pięknie, kompleks Greya. Rebekę przechodzą prądy, gdy tylko ją koleś dotknie i jęczy, gdy przesunie dłonią po jej ramieniu. Pomału zaczynam już mieć dość tych ciągłych infantylnych wykrzyknień "O rany!" i "O Boże" i "Cholera!".

s. 26 Sedrick uciekł sprzed ołtarza, żeby prosić Rebekę o prywatny taniec. To się nazywa miłość! Ja bym takiego faceta nie chciała, bo równie dobrze mógłby kawał powtórzyć i mnie zwiać.

s. 28 Pan menadżer to tak naprawdę Grey. Zmusza Rebekę do jedzenia. Oprócz tego na scenę wchodzą chłopaki z zespołu, "faceci z mokrych snów wszystkich nastolatek i gospodyń domowych". Serio, to już nawet gospodynie domowe podniecają się wytatuowanymi, chmurnymi pięknisiami?

s. 29 Namawiają ją, by dołączyła jako tancerka podczas trasy. Popisują się swoimi umiejętnościami przekonywania opowiadając o tym, że poprzednia dziewczyna "uciekła z krzykiem po tygodniu prób", bo "dostała jakiegoś zapalenia od nadmiaru penisów w cipce". Ummm. Dlaczego ja to czytam. Czy autorka nie zna innego słowa, jak na przykład wagina?

s. 30 Wymyśliłam drinking game. Można pić za każdym razem, gdy bohaterka piszczy albo krzyczy "Rany!". Szybkie znieczulenie, szczególnie, że nadchodzi "dreszcz, który dotarł aż między moje uda. Jezu!" Bo Sedrick objął ją ramieniem, żeby nie było. A przy pożegnaniu z zespołem Rebeka nie wie, czy nie zaliczyła przypadkiem dwóch pocałunków francuskich, tak ją obracali i macali przy ściskaniu. Może ona wielu rzeczy w życiu nie zauważyła?

s. 31 Rebeka mówi, że nie wybiera się nigdzie przez przyjaciela. Okazuje się, że Trey studiuje edycję dźwięku. Cóż za zbieg okoliczności! Może jechać z nimi!

s. 35 Romantyczna scena, w której bohaterka szuka ukrytych pod łóżkiem słodyczy, by ugościć amanta. Amant postanawia szukać razem z nią, zamiast kontynuować transową operację gapienia się na wypiętą tylną część ciała Rebeki, kuca razem z nią i widzi... "mnóstwo kurzu, resztek jedzenia, moje majtki!" Po kilkunastu stronach dziewczyna na prośbę Sedricka zakłada te majtki. Bez prania. Higiena bardzo.

s. 41 "Kilka chwil z tym facetem a ja mam ochotę na seksualne zabawy?" A ja mam ochotę dopisać tu przecinek.

s. 42 Zaraz zejdę. Trey łaskocze Rebekę tak mocno, że ta nie utrzymuje moczu. Okazuje się, że to już nie pierwszy raz, więc nie ma się co krępować. Oprócz tego przyjaciele śpią w jednym łóżku. Często.

s. 44 Znalazłam motto tego całego dzieła! "Sam mówiłeś, że moja cnota to już lekki przypał." Rebeka ma 21 lat i choć pracowała w klubie dla dorosłych, nigdy jeszcze nic. Umm, nie, cnota to nie przypał.

s. 45 Och nie, Trey się obawia, że Sedrick jest na pewno zbyt hojnie obdarzony i rozerwie Rebekę podczas pierwszego razu. Tak, niech opowiada jej więcej takich historyjek. Biedna dziewczyna.

s. 47 Rebeka nigdy nie piła szampana!


s. 49 Rebeka podziwia dom Sedricka. "Wszystko jest takie duże i jasne. Czy on ma jakiś kompleks?" Tak, chciałby być duży i jasny, a jest małym Murzyniątkiem.

s. 52 Bohaterka studiowała, była najlepsza w grupie i miała stypendium, ale za małe, więc musiała zrezygnować z edukacji i iść tańczyć na rurze. Tak prawdziwe, że aż smutne. Gdyby była mądra, to by sobie znalazła sponsora, skoro ma takie ciągoty.

s. 54 Sedrick byłby dobrym sponsorem, w sam raz dla Rebeki. Ma rurę w sypialni. Może gdy nikt nie patrzy przebiera się w gorset i wywija szpagaty pół metra nad podłogą?

s. 57 ALAARM! Orgazmy jak za skinieniem magicznej różdżki, jeden za drugim! Nie mówiąc już o seksownej składni w tej oto perełce: "Zacisnęłam powieki podobnie, jak moja cipka". Tak, okazuje się, że Rebeka jest z innej planety i ma dodatkową parę oczu między nogami! Może to dlatego autorka twierdzi, że Rebeka ma tam "płatki"? W sensie, oprócz oczu ma też rabatkę z bratkami.

s. 64 Nasza urocza kosmitka, która nie może pochwalić się stałym, dobrze zarysowanym charakterem, ucieka od Sedricka w ostatniej chwili, by stracić dziewictwo z Treyem. Chyba dobrze, bo chłopak ma cudowne ręce: "gdy kciukiem dotknął mojej łechtaczki, zaczęłam szczytować". Drugi orgazm następuje dwie linijki niżej. Cały stosunek kończy się tekstem, który wyciska łzy wzruszenia z moich oczu: Trey wydaje z siebie" ryk pragnienia i czegoś, czego nie potrafię opisać. Po tym urwał mi się film." Tak, Rebeka zemdlała.

s. 66 Nie napisałam o tym wcześniej, ale powieść jest tak naturalistyczna, że Zola mógłby się schować. Ciągle krew, wymiociny i sperma. "Cała kanapa jest we krwi" po tym pierwszym razie. Stwierdzają, że nie ma co jej czyścić, bo i tak się wyprowadzają. Mimo to nie wiadomo, czy Rebeka wciąż jest dziewicą, cóż za zwrot akcji! Trey wyznaje, że wszedł w nią "tylko troszkę". Tak zaczyna się niezwykle intrygująca fizjologicznie i psychologicznie historia dziewczyny, która cztery razy przeżywała pierwszy raz nie poddając się jednocześnie zabiegowi odtworzenia błony dziewiczej. To pewnie dlatego, że między nogami ma oczy i płatki.

s. 74 "Te dziewictwo padło ci na mózg!" Pisownia oryginalna. Te książka mnie dobija.

s. 78 Sweet Bad Sinful nigdy nie mają prób, za to non stop uprawiają dziki seks z fankami. Co wiecej, Rebeka dalej krwawi, choć nie ma okresu.

s. 85 Rebeka przeżywa drugi pierwszy raz z Sedrickiem. Wyczuwam, że ten fragment jest żywcem wzięty z Greya, tylko nie ma w nim nic o pralce na wysokich obrotach: "rozpadłam się pod nim na kawałki w intensywnej ekstazie". Po raz kolejny zastanawiam się nad tym, czy autorka zna w ogóle fizjologię ludzką, gdy czytam o "gorącej lawie jego spermy". Poparzy się dziewczyna, powinna wybrać mniej gorącego faceta.

s. 91 Rebeka dalej krwawi, coraz bardziej. "Krew leciała mi ciurkiem po nogach jak z zarzynanego zwierzęcia". Co się dzieje? Na wszystkie tomy anatomii Bochenka, dlaczego?

s. 93 Bohaterka wylądowała w szpitalu z krwotokiem. Zamiast wyjaśnić, czy to jakaś choroba, czy po prostu autorka nie żartowała z opisem imponujących rozmiarów organów Treya i Sedricka, lekarz informuje pacjentkę, że musieli przerwać całą błonę operacyjnie. Chyba miała tam mur z cegieł i mocno się trzymał. W dodatku liczą sobie za jej pobyt śmiesznie małe pieniądze jak na amrykański szpital.

s. 100 Sedrick zna Rebekę cztery dni i już się jej oświadcza, a ona się zgadza. Stary dobry Disney pełną gębą.

s. 101 Trey wyznaje, że sam by wziął za żonę swoją przyjaciółkę, "gdyby nie mój pociąg do penisów". Ruszyła maszyna na szynach...

s. 103 Rebeka wyznaje, że "studiowała grę na pianinie" zaraz po tym, jak siada przy fortepianie i gra Bacha prosto z serca, gdy proszą ją o coś wesołego. Tak głębokiej, skomplikowanej, rozrywanej emocjami postaci dawno nie widziałam.

s. 107 Bohaterka dostaje od lubego pierścionek. "No, cholera, piękny! Pewnie kosztował z milion dolarów!"


s. 109 Cóż, chłopcy z Sweet Bad Sinful nie potrafią w angielski. Jedna z ich piosenek brzmi "Nothing last forever". Inni twórcy, którzy wpadli na taki sam tytuł, dodawali do czasownika "-s". Gramatyka taka trudna.

s. 121 Dotarłam do kolejnego motta tej książki, mianowicie: "jej widok powoduje niekontrolowany wzwód". Alarm! Mary Sue!


Myślę, że wystarczy cytatów, bo jesteśmy dopiero w 1/8 powieści, a widzicie, że co parę stron pojawiają się takie kwiatki, że naprawdę uwierzę w teorię o rabatce. Opowiadałam wszystkim znajomym o tym wspaniałym dziele, dzieląc się czytanymi na głos fragmentami ku uciesze połowy biura, aż pod koniec tygodnia podchodzili do mnie ludzie pytając, co słychać w mojej perwersyjnej książce. Innymi słowy nie był to czas zmarnowany, bo dostarczył niesamowitej uciechy nie tylko mnie, ale wielu moim znajomym. A teraz uraczę was małym streszczeniem reszty fabuły, która jest bezkonkurencyjną telenowelą.

Rebeka w ciągu tych ośmiuset stron między innymi jest w związku z dwoma facetami na raz, w między czasie wielokrotnie uciekając przed awansami innych mężczyzn. Prawie za każdym razem, gdy ktoś ją próbuje zgwałcić, dziewczyna robi sobie krzywdę. A to rozbija sobą szklany stolik i zakładają jej trzydzieści szwów na nogach, a to prawie wpada pod samochód. W dodatku nieustannie wymiotuje. Nigdy nie udaje jej się zatańczyć na koncercie, po ciągle robi sobie krzywdę. Co więcej, Sedrick ponoć lubi, gdy jego dziewczynę posuwają inni mężczyźni, ale tylko za jego zgodą i najlepiej nich wszystko nagrywają. Rebeka miota się i nie wie, czy to jej odpowiada. Jej luby stwierdza, że skoro jego dziewczyna nie chce, to... nie, nie zaakceptuje tego. Zapyta, czy nie była molestowana w dzieciństwie! I okaże się, że miał rację!

Z czasem dowiadujemy się, że Rebeka tak naprawdę jest w ciąży, bo to, że była w szpitalu i usuwano jej błonę, nie znaczy jednak, że dali jej jakiś środek antykoncepcyjny. Dziewczyna nie wie, czy powiedzieć o tym Sedrickowi i czy on będzie chciał dziecko, więc ucieka z hotelu w samym prześcieradle. Taksówkarz stwierdza, że ululana podróżą, zagubiona pasażerka jest tak słodka, że trzeba się nią zaopiekować, więc zabiera ją do domu, do swojej żony i syna. Rebeka jest mocno skonfundowana, próbuje zejść ze schodów, ale dostaje skurczu (porodowego?) i spada ze schodów. Łamie sobie przy okazji kilka kości i kończynę, traci dziecko. W szpitalu wyjaśniają, że i tak by nie przeżyło, bo to była ciąża pozamaciczna. Zamiast zająć się wreszcie tym osobliwym przypadkiem, o którym można by pewnie referaty na konferencjach medycznych wygłaszać, uspokajają dziewczynę, że jest młoda i jeszcze będzie miała dzieci. Pełen profesjonalizm.

Najlepsza akcja rozgrywa się wtedy, gdy Rebeka postanawia wraz ze swoją koleżanką po fachu, Jenną, wykraść trzyletnią córkę tejże koleżanki z łap agresywnego ojca dziecka. Koleś jest policjantem i uważa, że jest ponad prawem. Dziewczyny wkradają się do domu Jenny, ale tam już czeka znajomy policjanta, który bierze Rebekę za dominę, z którą miał harcować w piwnicy domostwa kolegi. Rebeka wchodzi w rolę, wiąże faceta, zabiera dziecko i ucieka. Po kilkudziesięciu stronach Scott, niebezpieczny policjant, urządza strzelaninę w domu Millsów, a potem porywa Rebekę, by jej pokazać, gdzie raki zimują. Po kilku tygodniach przetrzymywania w piwnicy, torturowania i innych przyjemności, dziewczynę udaje się uratować, ale traci pamięć ostatnich kilku miesięcy. Czyli nie pamięta, kim jest Sedrick. Dzięki czemu możemy przeczytać na następnych kilkudziesięciu stronach streszczenie dotychczasowej fabuły, a następnie opis ponownego zakochiwania się Rebeki w Sedricku i ponownego pierwszego razu, bo przecież dziewczyna nie pamięta poprzednich kilku pierwszych razy.

Rzecz jasna zakończenie jest do bólu oczywiste, a te osiemset stron drewnianych dialogów, tragicznych tekstów, piśnięć, wzdechów, orgazmów, wymiotów, ran, kłótni i innych przyjemności wydaje się w dużej mierze zbędne. Powieść się niesamowicie nuży, fabuła wywołuje chęć bicia głową w ścianę, dziecinne postacie swoją popędliwością, rozwiązłością i szybkością wydawania pieniędzy udają, że mają jakiś charakter, wreszcie interpunkcja, składnia i styl powalają na kolana. Sceny erotyczne są zbyt krótkie i nieprawdopodobne, a często wręcz śmieszne. Nawet okładka jest wykonana z tak słabego materiału, że po lekkim przejechaniu paznokciem zdziera się lakier, a po tygodniu noszenia w torebce wygląda jak wyciągnięta psu z gardła. Nie jest to książka, za którą komukolwiek kazałabym płacić 44 złote, jak proponuje okładka.

Historii jednak nie koniec. Choć autorka zakrywa się pseudonimem i osadza fabułę w Stanach, jest Polką, ma na imię Kasia i pochodzi z Mazowsza. Jest dyslektyczką, jej znajomość języka polskiego na poziomie pisemnym można podziwiać tutaj, szkoła to w ogóle drażliwy temat, jak można poczytać w tym wywiadzie. Martyna z Książkowe "kocha, nie kocha" pisze:

"Powieść tę wiele osób uzna za niesmaczną, niewartościową i wulgarną. Mam jednak przeczucie, że powodem nie będzie wcale treść tej książki, odważne sceny intymne oraz otwartość i szczegółowość w opisach seksu. Wydaje mi się, że większość (ewentualnych) hejterów będzie brała się po prostu z poczucia wstydu i zahukania, jeśli chodzi o temat seksu."

Całym sercem podpisuję się pod wulgarnością i małą wartością powieści, powodem jednak nie jest zahukanie czy wstyd jeśli chodzi o seks. Moi znajomi z pracy odwracali się w kuchni z dziwnymi minami, gdy przy stoliku z koleżanką otwarcie krytykowałam tę powieść, wytykając nieścisłości, głupotę i brak znajomości podstawowej fizjologii kobiet. Odważne sceny erotyczne może pisać każdy, ale dobre powieści erotyczne już nie.

Ostatnia rzecz, o której chciałam napisać, to samo wydawnictwo Novae Res. Instytucja wydaje powieści przez tzw. self-publishing (modne ostatnio słowo), czyli jeśli zaproponujesz im wydanie powieści, oni podyktują swoją cenę i wydadzą, pod warunkiem, że zapłacisz. Świetne dziennikarskie śledztwo w sprawie jakości publikowanych tworów przeprowadził Paweł Pollak. Wiemy w takim razie, dlaczego książka w ogóle została wydana, po prostu autorka miała kilka tysięcy na zbyciu. Co w takim razie z redakcją i błędami, o których pisałam wcześniej? Ponoć to nie najgorsze wypadki przy pracy, jakie się zdarzały. W zeszłym roku wydawnictwo zastraszyło blogerkę, która zrecenzowała jedną z ich książek, by usunęła wpis, w którym wytykała poważne błędy ortograficzne zachowane w powieści. Cała sprawa jest śmieszna, a więcej o tym można dowiedzieć się na Zombie Samurai i u Pawła Pollaka. Ja zastraszyć się nie dam, bo wiem, że nie popełniam żadnego przestępstwa. To wydawnictwo wprowadza w błąd początkujących autorów, pisząc na swojej stronie internetowej, że "twoje dzieło zostanie profesjonalnie opracowane od strony edytorskiej". Dziękuję za uwagę i pozdrawiam.

Dziesięć tysięcy pór roku, potwory z otchłani i genericowe fantasy

$
0
0

Matthew Jobin
Nethergrim. Otchłanny


Początek serii, którą z czystym sercem poleciłabym młodzieży jeszcze za młodej na perwersje i agresje Pieśń lodu i ognia George'a R. R. Martina, już za starej na Opowieści z Narnii C.S. Lewisa, ale nie na tyle wyrafinowanej, by czytać starą dobrą Ursulę Le Guin i jej Czarnoksiężnika z Archipelagu. To powieść poprawna i strawna, a przede wszystkim o niebo lepsza niż fatalny Eragon Christophera Paoliniego. Fantasy dla młodych w niezłym wydaniu i tłumaczeniu.

W skromnej wiosce Moorvale u podnóża gór mieszka czternastoletni Edmund Bale, syn karczmarza, którego marzeniem jest studiowanie tajemnych ksiąg, praktykowanie zaklęć i nauka teorii magii. Po nocach ukrywa się z książkami i pergaminami kupionymi za pilnie zaoszczędzone pieniądze i wgapia się w ogień, próbując zapanować nad jego naturą. Wzdycha za sławą maga Vithrica i męstwem rycerza Tristana, wysławianych w okolicy bohaterów, którzy uchronili pobliską ludność przed niechybną zgubą poprzez zabicie Otchłannego, tudzież Nethergrima, prastarej bestii, której służyły niegdyś najgorsze potwory. Niestety do obowiązków najstarszego syna należy przejęcie schedy po rodzicielu i prowadzenie karczmy. Odkryte przez ojca księgi upokorzonego chłopaka lądują w ogniu, a wraz z nimi wiesz miłosny do ukochanej Katherine.  

Obowiązkowa mapka świata, po którym poruszają się bohaterowie.

Tymczasem w okolicznych wioskach giną dzieci i zwierzęta, a wkrótce również ludność Moorvale odczuwa na własnej skórze, że potężne stwory znów terroryzują podgórskie tereny. Katherine słyszy na festynie kolejne skargi pokrzywdzonych chłopów. Okrutnie traktowany przez swego pana młody niewolnik Tom znów dostaje w skórę za zgubienie kilku owiec. Potem ginie brat Edmunda, Geoffrey. Trójka przyjaciół, bojowa Katherine, która jak nikt potrafi obchodzić się z końmi i mieczem, zwinny, mądry i dobrotliwy Tom oraz aspirujący na maga Edmund, rusza na pomoc. Z czasem okazuje się, że Edmunda stać na więcej niż jedno zaklęcie, które wysysa z niego wszystkie siły życiowe, a wręcz jest godnym samego Otchłannego przeciwnikiem...

Na pochwałę zasługuje zachęcająca szata graficzna, szczególnie ilustracje kolców poprzedzające każdy z rozdziałów, duża, wygodna czcionka, dzięki której czyta się płynnie i szybko, a także bardzo dobre tłumaczenie Pauliny Braiter. Szczególną uwagę przywiązałam do świetnego rozwiązania podwójnego tytułu, zawierającego zarówno tłumaczenie, jak i oryginał, a także z jednej strony udane tłumaczenie neologizmów w postaci nazw fantastycznych stworów, z drugiej zaś strony pozostawienie angielskich nazw miejsc i nazwisk, z dołączeniem minisłowniczka na końcu książki. Powieść przyniosłam wręcz na zajęcia i zaprezentowałam studentom jako niezłe rozwiązanie problemów związanych w tłumaczeniem literatury fantasy ze współczesnego lingua franca.


Sama powieść nie zachwyca ponad stan ani nie chwyta za serce, wydaje się zbyt poprawna, prosta, oczywista i pisana według scenariusza genericowej książki fantasy, jednak czyta się ją przyjemnie. Zakończenie jest satysfakcjonujące i przewidywalne, ale przygody i zagadki stojące na drodze do rozwiązania są całkiem ciekawe. Samo uniwersum to standardowy pseudohistoryczny świat panów, wasali i chłopów, w którym panuje zasada dziedziczenia przez najstarszego syna, ale można też kupić sobie niewolnika, a młoda kobieta zajmująca się męskimi czynnościami nie jest poddawana aż takiemu ostracyzmowi, jak można by się spodziewać. Mechanika magii oparta na harmonii i równowadze jest przekonująca i nawet interesująca. Mimo wszystko jednak osobiście zamiast czytać młodzieżowe fantasy wolałabym wrócić do Ursuli Le Guin i jej Ziemiomorza.

Dla tych jednak, którzy mają chrapkę na Nethergrima, zapowiadam, że w przyszłym tygodniu ogłoszę konkurs, w którym będzie można wygrać egzemplarz książki! Bądźcie czujni!

Premendyntacji nie było

$
0
0

Joanna Chmielewska
Zbrodnia w efekcie


Bez głowy to zupełnie zostało zrobione. To znaczy głowa wcześniej raczej była, ale w ogródku działkowej dość beztroskiej i wielce ciekawej rodzinki trupa znaleziono bez głowy. Sam kadłub, szyja, ręce, nogi, kości idealnie zakonserwowane, bo nieboszczyk padł idealnie w kompostownik. Tylko ta głowa się gdzieś zawieruszyła... A jak tu poznać człowieka jedynie po idealnych kościach, bez szczęki chociażby?

Ostatnio pisałam o Chmielewskiej i tak się rozochociłam, że aż sięgnęłam po jej ostatnią książkę w dorobku. Miałam szczerą nadzieję, że nie okaże się słabsza, ponieważ za najbardziej udane uznaję te stworzone głównie w pierwszej połowę lat spędzonych na pisaniu powieści. A tu niespodzianka, bo Zbrodnia w efekcie nęci nie tylko tytułem ze ciekawą zabawą słowną, ale w ogóle okazuje się świetną pozycją. Odnalazłam w niej humor, szaleństwo, niefrasobliwość, cudowne dialogi i intrygę zarówno spadkową, jak i kryminalną, czyli wszystko, co w kryminałach Chmielewskiej najlepsze.

"– Czy pan Bartosz miał wrogów?
Obie znów spojrzały na niego, teraz z politowaniem.
– Jak wąż ogon. Wyłącznie – odparła chłodno Joanna."
cytat z książki 

Po znalezieniu kłopotliwego kościotrupa komisarz Andrzej Woźniak, młody policjant na początku świetlanej kariery, za wszelką cenę próbuje rozwiązać zagadkę kim jest ten osobnik i kto go, na litość, ukatrupił. Bo sam sobie głowy nie uciął, to wiadomo. Wiadomo jedynie, że zginął pięć lat wcześniej, mając na sobie gumiaki, szorty i dzierżąc łopatę. Niestety wszystko zbiega się przeciwko komisarzowi i głowa jak na złość nie chce się odnaleźć. Dopiero po kolejnych pięciu latach czaszkę odkrywają na sąsiedniej, nieludzko zarośniętej działce znajomi pani Joanny, której rodzina wcześniej dokopała się niechcący do kadłuba. A wszystko przed ten przeklęty bambus...

Im dalej w las, tym więcej pojawia się barwnych postaci o jeszcze barwniejszych imionach i nazwiskach. Mamy więc Bartosza Bartosza, Annę Boberek, Rychezę Klucznik i jej syna Anzelma, zjawiskową Idalię Krasną, Waleriana Stułbię... Wielka szkoda, że nigdy nie poznajemy samego nieboszczyka, albowiem opowiadań Joanny i całej reszty wydaje się, że to naprawdę niesamowity, przedziwny typ. Grunt jednak, że wszystko dobrze się kończy, ja policja jak zwykle głównie pomaga w sprzątaniu działek, mieszkań, papierów i testamentów.

Zdecydowanie polecam jako miłą, rześką odskocznię na kilka popołudni. Kawał dobrej zabawy, choć jeśli jeszcze nie znacie Chmielewskiej, wybierzcie na pierwszy ogień jedną z książek, które polecałam wcześniej!

"Podniosła głowę, czoło miała nieco zaczerwienione, wyciągnęła z torby wielką chustkę tekstylną, wytarła oczy i nos, siąknęła tym nosem jeszcze raz i rzekła:
– W efekcie go zabiłam.
– W czym…? – wyrwało się Woźniakowi.
– W efekcie. Mówią, że w efekcie to sąd mniej daje. Bezmyślnie. W nerwach mi się machło. Żadnej premendyntacji nie było."

cytat z książki 

KONKURS! Zgarnij egzemplarz Nethergrim do swojej biblioteczki

$
0
0
Pamiętacie młodzieżową książkę fantasy, początek cyklu, o którym pisałam w jednym z ostatnich postów? Wspominałam, że będzie konkurs? Oto on:


Powyższą książkę Nethergrim. Otchłanny autorstwa Matthew Jobina można zgarnąć w trzech prostych jak drut krokach, przede wszystkim zaś wystarczy odpowiedzieć na pytanie konkursowe:

Gdybyś wyruszał pokonać odwieczną bestię, by uratować świat, kogo lub co wziąłbyś/wzięłabyś ze sobą?


Najbardziej kreatywne, przekonujące, ciekawe odpowiedzi mają szansę na wygraną!


Regulamin konkursu:

1. Wyłącznym organizatorem konkursu jest właścicielka bloga Rozkminy Hadyny, zaś sponsorem wydawnictwo Jaguar.

2. Nagrodą jest jeden nowy egzemplarz powieści Nethergrim. Otchłanny autorstwa Matthew Jobina.

3. Aby wziąć udział w konkursie, należy:

  • być publicznym obserwatorem bloga (na blogspot lub facebooku)
  • udostępnić w dowolny sposób informację o konkursie (może być na własnym blogu, na facebooku, google+, jak tylko chcecie)
  • potwierdzić chęć udziału w zabawie poprzez komentarz pod tym postem (nie zapomnijcie wspomnieć, pod jakim nickiem obserwujecie bloga, podać e-mail kontaktowy, wskazać miejsce udostępnienia informacji o konkursie), a także w tym samym komentarzu odpowiedzieć na pytanie konkursowe.
4. Konkurs trwa od teraz do 13.06.2015 r. do godziny 23.59.

5. Wyniki zostaną ogłoszone do 5 dni od zakończenia.

6. Zwycięzca zostanie wybrany na podstawie subiektywnej opinii o odpowiedzi na pytanie konkursowe i spełnieniu wyżej wymienionych wymagań.

7. Zwycięzca ma 48 godzin od ogłoszenia wyników na odpowiedź na mojego maila z podaniem adresu, na jaki ma zostać wysłana książka.

8. Gdy zwycięzca nie zgłosi się - nagroda zostaje przekazana na rzecz innego uczestnika konkursu, którego odpowiedź również się wyróżniała.

9. Aby przystąpić do rozdania trzeba być osobą pełnoletnią lub posiadać zgodę rodziców lub opiekunów.

10. Konkurs nie podlega przepisom ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach (Dz. U. z 2004 roku Nr 4 poz. 272 z późniejszymi zmianami).

11. Nagrody wysyłam jedynie na terenie Polski.

12. Przystępując do rozdania akceptujesz powyższy regulamin.


Czekam na wasze odpowiedzi!

Wielki Brat a posttechnologiczne państwo entropiczno-internetowe

$
0
0

Mniejszy cud

Magdalena Salik


Szalona, połyskliwa, psychodeliczna okładka i porównanie do Lema podniosło mi ironicznie brew, ale poczułam jakieś przyciąganie. To może być dobra książka. To może być najlepsza pozycja z całej loterii dla blogerów. Wrzuciłam mój los i wygrałam, książka trafiła w moje objęcia. Przeczucie mnie nie pomyliło. Choć nigdy wcześniej nie słyszałam o Magdalenie Salik, teraz mam ochotę zaopatrzyć się we wszystko, co do tej pory napisała i wyglądać kolejnych pozycji. I nie, to nie ironia, ironia starła się z mojego oblicza po pierwszych kilku stronach.

To naprawdę świetny kawałek s-f i kryminału.

"Jaki był jego stosunek do tej sprawy? No, dość oczywisty, państwo niewoliło jednostkę, tego Ben dowiedział się przed pierwszym razem z Lenką - a posttechnologiczne państwo entropiczno-internetowe niewoliło jednostkę w sposób wyjątkowo opresyjny."
 fragment powieści

Robert Halen, pulchny, przyjemny dla oka blondyn, to geniusz. Wyznacza sobie jasne cele i bez problemu osiąga je w krótkim czasie, jego mózg ciągle pracuje na najwyższych obrotach. Lekarz, naukowiec, lew salonowy, kobieciarz, wydaje się, że we wszystkim ma szczęście, a na dodatek nie sposób go nie lubić. Żąda tanich rozwiązań medycznych dla pacjentów, dopina swego i znajduje fundusze na żmudne badania mające na celu wydrukowanie nerki z komórek własnych pacjenta, potrafi się odnaleźć w każdej sytuacji, nigdy nie traci rezonu. Chce zostać sławny - w końcu wydruk nerki metodą Halena brzmi wyjątkowo dobrze, prawda?

Mark Dowson to młody oficer policji. W życiu miał znacznie ciężej niż Robert, jego rodzicom nie powodziło się tak dobrze, ojciec był leniwym ignorantem, który zawsze próbował przeforsować swoją opinię. Mark musiał pracować od końca szkoły średniej, by utrzymać rodzinę i pomóc chorej matce. Niedawno wykosztował się się podczas leczenia nowotworu rodzicielki, które i tak zawiodło. Dawno stracił wspólny język z żoną. Obserwuje ulice przez kamery na swoim stanowisku, nie wychodząc z pracy po dziesięć, dwanaście godzin. Pewnego dnia na ekranie monitora identyfikuje bezwstydną zbrodnię entropiczną. Wywołany z testującego intuicję egzaminu Robert popycha człowieka na szklaną rzeźbę, która rozbija się w drobny mak. Skok entropiczny ma ciężkie konsekwencje.

Mogli się kiedyś spotkać. Mogli się zaprzyjaźnić. Tak niewiele brakowało. Pracowali w tej samej przetwórni ryb na początku studiów. Nigdy jednak do tego nie doszło. Teraz Robert jest ścigany listem gończym, a Mark wytęża wszystkie swoje siły, by znaleźć i ukarać zbrodniarza.

Świat przyszłości według Salik opanowany jest obsesją bezpieczeństwa. Odkąd odkryto, że nieszczęśliwe wypadki powodowane są wysokim poziomem entropii wywoływanym przez chaos i gwałtowne zmiany w naturze, społeczeństwo jest kontrolowane strachem przed prawami fizyki. Tak skonstruowana antyutopia w intrygujący, arcyciekawy i inteligentny sposób pokazuje współczesną paranoję podniesioną do potęgi entej. Kawał dobrej roboty, jeśli chodzi o zaplecze naukowe, społeczne i ekonomiczne. Skutki odkrycia entropii widać na każdym kroku, autorka nie tylko naprawdę świetnie przemyślała swój pomysł, ale też przekonująco przedstawiła z niezwykłą lekkością i finezją.

Co więcej, powieść nie tylko zachwyca świeżością myśli technologicznej czy naukowej, ale przede wszystkim stanowi celny komentarz dotyczący naszego świata, przede wszystkim zaś kierunku, w jakim on podąża. Powrót do klasyki science fiction i antyutopii jako takiej, czyli użycie odmiennego, fantastycznego uniwersum do przemyśleń natury filozoficznej, ustrojowej, społecznej, jak dla mnie jest trafem w dziesiątkę. Czy jest miejsce na transcendencję, mistykę, religię w świecie rządzonym przez materializm, scjentokrację, w państwie oświeconym, a policyjnym? Nie spodziewałam się tak głębokiego przekazu i fascynujących pomysłów po loteryjnej książce z lekko odstraszającą okładką.

"Jedną z przyczyn zapaści humanistyki była nieumiejętność przekonania decydentów i opinii publicznej o sensowności stawiania pytań dotyczących wartości pozamaterialnych. Materialność i materializm stały się wyłącznymi - i powszechnie akceptowanymi jako jedyne - kategoriami opisującymi rzeczywistość. Spopularyzowane formy uczenia blokowego pozbawiło całe pokolenia zarówno potrzeby jak i zdolności odwoływania się do dorobku kulturowego i filozoficznego cywilizacji zachodniej. W tym sensie w okresie entropicznym nastąpiło ostateczne zerwanie ciągłości kulturowej z poprzednimi epokami i znikła świadomość istnienia określonych wartości etycznych - tak humanistycznych, jak chrześcijańskich."
fragment powieści

Salik pisze na wszystkie sposoby, jakie cenię. Potrafi pisać chłodno, oschle, z dystansem, przedstawiać dzieje jednostki na przestrzeni czasu. Potrafi zręcznie manewrować polifonią dwójki bohaterów, ich historią, życiem, poglądami. Potrafi pisać głosem Roberta tak, że jednocześnie zachwycamy się jego pięknym umysłem, zachłystujemy gadatliwością i odnajdujemy pokłady ciepła, w których z przyjemnością się zanurzamy. Potrafi przekonująco przedstawiać zupełnie inny świat z punktu widzenia przepracowanego, przemęczonego policjanta w dołku psychicznym. Nie zapomina przy tym o silnych postaciach kobiecych, fragmenty fikcyjnych artykułów naukowych brzmią jak żywcem wyrwane z czasopism naukowych. Jej pióro zręcznie przeskakuje z głosu na głos, z jednego punktu widzenia, stylu, żargonu na drugi. Dzięki temu postacie są wyraziste, przekonujące, bliskie.

Co warte zaznaczenia, w ogóle nie czuć płci autora. Męscy i żeńscy bohaterowie zachowują się przekonująco i pełnokrwiście. Robert zmienia kobiety jak rękawiczki, anektuje przestrzeń życiową swoich kolejnych dziewczyn na sobie tylko właściwy sposób, zmaga się z nałogiem alkoholowym tak, że spokojnie można by uwierzyć, że to słowa pisarza, a nie pisarki. Czuć za to doświadczenie redaktorki i dziennikarki, pisarki fantasy, kobiety oczytanej, wykształconej i błyskotliwej, która podjęła się ciekawej wariacji na temat teorii chaosu, która zaprowadziła ją aż do korzeni filozofii.

Szłam przez tę książkę jak przecinak, czując, że jeszcze kiedyś do niej wrócę, by przetrawić i dorozkminiać. Dzięki umiejętnie stopniowanemu napięciu, ciekawej intrydze i barwności bohaterów nie mogłam się oderwać, zakończenie w żaden sposób nie zawiodło reszty. Miła, pożądana odmiana.

Ja kupuję Mniejszy cud z całym dobrodziejstwem inwentarza. Może to dlatego rozpływam się w zachwytach, bo choć s-f lubię i czytuję, to nie jestem na bieżąco z polskimi nowinkami? Wiadomo też, że nie każdemu taki temat podejdzie, nie każdy tego szuka. Ja nie szukałam, a znalazłam. Było super.

"Nieszczęście to ludzka cecha, powtarzał sobie bez przerwy; gdyby przyjąć, że to prawda, jego rachunek świata przestałby wyświetlać error. Bo jeśli to prawda, nie ma nic dziwnego w tym, że zrobił, co mógł, i przegrał - i nie ma nic dziwniejszego w tym, że musiał."
fragment powieści


PS Przypominam o trwającym konkursie

Jej wysokość Ból-w-tyłku i tłum anonimowych amatorów monarchii

$
0
0

Keira Cass
Następczyni


Jakoś na początku roku pisałam o Rywalkach, pierwszym tomie serii Keiry Cass. Ponoć wielu z Was wyjątkowo podobały się moje złośliwości na temat tej jakże głębokiej, ambitnej i z rozmachem napisanej powieści. Otóż w moje rączki wpadła cześć... czwarta. Wydawało by się, że popularne są teraz trylogie? No właśnie. Wszyscy myśleli, że to będzie trylogia i wszystko się skończy happy endem, do widzenia, ślepa Gienia, ale nie. Nie, autorka dossała się do tematu jak pijawka, nie ma się zresztą co dziwić, bo seria zrobiła się popularna. Stąd też tom czwarty, który wcale tematu nie zamyka, a otwiera nowy, a w dodatku już po polskich księgarniach jakieś spin-offy w postaci tomu opowiadań i dziennika kreatywnego (cokolwiek to ma znaczyć) się poniewierają. W drodze część piąta.

Cóż. Problem z Następczynią jest taki, że to już nawet nie jest śmieszne. Ot, słaba historyjka, słabo pomyślana i napisana, z przyciągającą wzrok okładką. I na dodatek szalenie nudna. Autentycznie.

A teraz ostrzeżenie, jeśli obawiasz się spojlerów i naprawdę masz ochotę jeszcze kiedyś w życiu poświecić swój czas na czytanie tej serii, to może lepiej się wycofaj już teraz.

Jak już wspominałam w moim poprzednim poście, wybór Ameryki, głównej bohaterki Rywalek, uważam za tendencyjny, głupi i nie fair. Ale jakoś trzeba z nim żyć, bo Następczyni opowiada historię Eadlyn Shreave. Tak, córki Maksona i Ameryki. Chociaż tyle, że tym razem imię nie jest aż tak fatalne. Eadlyn jest siedem minut starsza od swojego brata bliźniaka i dlatego też rewolucyjni rodzice, a zarazem monarchowie, stwierdzają, że czas na zmiany. Postęp, emancypacja, gorsety, tym razem to kobieta będzie rządzić państwem.

Eadlyn jest napuszonym stworzeniem, które myśli, że jest pępkiem świata. Źródło fanartu: tumblr.com

Panuje moda na upierdliwe bohaterki słabych powieści. Eadlyn jest jedną z nich. Od dziecka wychowywana na królową, ponoć otrzymała doskonałe wykształcenie, pomaga ojcu rządzić państwem. Teraz ma lat osiemnaście, jest wrzodem na tyłku, nikt jej nie lubi. Opryskliwa, rozpuszczona, niedojrzała, nieogarnięta, oziębła i zamknięta w sobie baba. Zachowuje się jak trzynastolatka. Najgorsze jest to, że widzimy świat jej oczami, jest narratorką pierwszosobową. Co kilka stron czytamy, że jest najpotężniejszą osobą na świecie, ma obowiązki wobec państwa i w ogóle to szklana góra, wielbcie mnie i przelewajcie łzy. Czemu jeszcze nikt nie docenił jej poświęcenia?

Niestety Elżbietą I ani tym bardziej II to ona nie jest, może jakąś charyzmę i umiejętności ma, ale jej "rządzenie" polega głównie na przeglądaniu do późna w nocy raportów. Doradców ojca kojarzy z nazwiska i nawet z twarzy, ale w jednym momencie książki jest zdziwiona, że jedyna kobieta w radzie ojca w sumie zna ją od dzieciństwa. Taaak. Nie jest zbyt blisko z ministrami. Myśli tylko o swojej "potędze" jako idei i o tym, że mogłaby każdego w dowolnej chwili ukarać. Poza tym ma być perfekcyjna. Jeśli chodzi o prawdziwe panowanie... bardziej ogarnia wywiady, przemówienia i projektowanie sukienek. W notatniku. Kredkami. Jakże ekscytująco!

I tak do znudzenia. Źródło: tumblr.com

Dziewucha jest tak upierdliwa, że jej rodzice stwierdzają, że brak jej chłopa. Może ją zmiękczy i poddani wreszcie polubią pannę Sopel Lodu? No dobrze, tak naprawdę to para królewska ma chytry plan. Otóż za czasów swojej świetności Ameryka i Makson znieśli system klasowy, tak na raz-dwa, a teraz się dziwią, że po tylu latach wciąż w Illei społeczeństwo się burzy, wciąż jakieś rasizmy (klasizmy?), zamieszki, incydenty, bunty i inne. Dlaczego wszyscy się nie cieszą z tych wszystkich nowych możliwości? Ech, mam wrażenie, że gdyby autorka trochę zagłębiła się w historię nowożytną USA, mogłaby wpaść na lepszy pomysł. Monarchowie stwierdzają, że wymyślą jakieś rozwiązanie na bunty poddanych, ale tymczasem dobrze im dać igrzysk. Chleb już mają. Igrzyskami zaś ma być kolejna Elekcja. Dla Eadlyn.

Oczywiście, bo wybór księcia spośród 35 kandydatów jest tak emocjonujące, że wszyscy zapomną o uprzedzeniach i skupią się na oglądaniu kolejnych randek księżniczki z wypiekami na policzkach!

Historia się powtarza, tylko tym razem trochę na odwrót. Całą powieść śledzimy pierwszą część (co mnie totalnie rozczarowało, tak to przynajmniej bym się dowiedziała, kogo wybierze oschła księżniczka Ból-w-tyłku) Elekcji od strony wybierającego, a raczej wybierającej. Niestety mam wrażenie, że poprzednim razem autorce lepiej poszło, przynajmniej miało się wrażenie, że poznajemy kandydatki z bliska. Tym razem poznajemy ledwie garść kandydatów, zatrważająca większość nie ma prawie żadnej roli albo chociaż imienia. Wiemy, że chłopców jest dużo i Eadlyn ma tyle na głowie, ale przecież ona nie chce tak naprawdę znaleźć męża, zgodziła się na tę imprezę tylko ze względu na ojca i poddanych... Ciężka praca, padajcie na kolana i wielbcie to poświęcenie i potęgę!

Tak naprawdę liczy się tylko Hale (krawiec, ach, jaki ma gust w ciuchach), Kile (przypadkiem - och, cóż za przypadek - od dziecka mieszkał w pałacu, bo jest synem traktowanych jak rodzina trzecioplanowych bohaterów poprzednich części) oraz Henri (cukiernik z... Norwegoszwecji. Umm. Taaak. Nie mówi po angielsku i wszędzie chodzi z tłumaczem).

Moim typem jest tłumacz właśnie. Jedyny rozsądny gość.

Nie będę się wdawać w detale, bo im dalej, tym drętwiej i nudniej, ewentualnie momentami bardziej irytująco. Denerwują idiotyczne pomyłki ochrony pałacowej (nie sprawdzili wcześniej kandydatów i przez to wpuścili jednego potencjalnego gwałciciela, który złapał Eadlyn za rękę i zasugerował, że tak naprawę by chciała, choć odmawia - tak groźna sytuacja, że niedoszły gwałciciel, ewentualnie przyszły pan Grey, dostaje w ryj, a później całe rodzeństwo musi razem spać w jednym łóżku, by się pocieszać), doprowadzają do szaleństwa wtręty, że Makson wygląda na zmęczonego i chyba wkrótce zrezygnuje z tronu (książę Karol też na to liczył i coś jak do tej pory się przeliczył), a już uwagi na temat zniedołężnienia matki Eadlyn wywołują silną ochotę rytmicznego uderzania głową w mur (no tak, kobieta pod czterdziestkę ma szczęście, że jej palce jeszcze nie odmawiają jej posłuszeństwa!).

Names Part One
Maxon: I think her name should be China.
America: WTHeck Maxon?! It has to be classy, something that shows her swagger.
Maxon: CHINA!
America: No.
America: I always liked Eady's Ice Cream...
Maxon: Let's just add Lin to that.
America: Eadlyn. Perfect.
Źródło: tumblr.com

A co do samego stylu autorki... polecam zajrzeć na bloga tłumaczki. Jej wpis o dość beztroskim podejściu do rejestru i tytułów Keiry Cass mówi sam za siebie.

Rozwiązanie konkursu!

$
0
0
Dziś bardzo w telegraficznym skrócie - już mamy zwycięzcę konkursu!



W sobotę do północy mogliście zgłaszać się jako uczestnicy zorganizowanego przeze mnie konkursu, w którym można było wygrać jeden egzemplarz powieści Nethergrim. Otchłanny autorstwa Matthew Jobina.

W niedzielę wybrałam zwycięzcę i już dziś książka wyruszyła w pocztową podróż do... 

Asi prowadzącej bloga Antykwariat z ciekawą książką!

Gratuluję serdecznie i dziękuję za świetną odpowiedź na pytanie konkursowe:)

Całej reszcie uczestników dziękuję serdecznie za chęci i kreatywne odpowiedzi! Cyber-smok był naprawdę świetnym rozwiązaniem, powinszować stylowego galopu na rumaku, dobry pomysł z zaprzęgnięciem do ratowania świata ekipy Avengers! Mimo wszystko jednak doceniam najbardziej poświecenie, wiarę i potęgę przyjaźni, o której przekonująco i z fantazją pisała Asia.

 Mam nadzieję zorganizować jeszcze niejeden konkurs, więc nie traćcie nadziei. A tymczasem... 

Źródło: images4.fanpop.com


Skąd brać książki po angielsku?

$
0
0
Źródło: pinterest.com

Moja biblioteczka jest różnorodna. Na półkach leżą obok siebie książki po polsku i po angielsku, czasem się dublują, koło tłumaczenia jest oryginał, zdarzają się też słowniki różnych języków, podręczniki, rozmówki, przewodniki. Często żal mi kupować piękne polskie wydanie powieści, które jestem w stanie przeczytać po angielsku. Dlatego staram się kupować autorów ojczystych albo tłumaczenia z języków, których nie znam, a pozycje anglosaskie sprowadzam na półki innymi drogami.

Czytanie rozwija wszechstronnie, sprawia, że nasz język staje się giętszy, pogłębia empatię, pozwala radzić sobie z traumami, przeżywać przygody, dramaty, radości, których brakuje w naszym własnym życiu. Niedawno postowałam na facebooku Rozkmin link do fascynującego artykułu o biblioterapii, czyli leczeniu dobrze dobraną książką (tutaj). New Yorker opisuje badania psychologiczne udowadniające, że czytając o pewnym doświadczeniu, nasze mózgi są stymulowane w tych samych rejonach neurologicznych, które są pobudzane podczas przeżywania tych samych doświadczeń osobiście. Czytanie w obcym języku otwiera nowe furtki w naszym poznaniu i rozumieniu ludzi, zwyczajów, kultur. Limity twojego języka do limit twojego świata, a poznawanie nowych języków to odkrywanie nowych światów.

Dlatego w imię praktyki i nauki języka angielskiego, oto dziesięć solidnych miejsc, gdzie można kupić, pożyczyć, ściągnąć książki w różnych formatach, ale w języku Albionu.

1. Antykwariaty

Źródło: miastoliteratury.pl

O krakowskich Massolicie już pisałam jako o moim ulubionym miejscu do wyczajania książek, ale napiszę jeszcze raz. To nie tylko przeurocza kawiarnio-księgarnia amerykańska z cudownymi zakamarkami pełnymi stosunkowo taniej beletrystyki, klasyki, książek naukowych, przewodników, albumów, wszystko po angielsku, nie tylko doskonałe miejsce na spotkania Koła Naukowego Anglistów UJ, prowadzenie korepetycji, spotkanie ze znajomymi przy kawie i fantastycznych ciastkach z czekoladowymi drobinkami, romantyczną randkę, ale też antykwariat online. Do każdej książki dołączają jedną z ich stylowych zakładek. Genialne miejsce. Ale rzecz jasna są też inne antykwariaty - każdy szanujący się antykwariat ma sekcję z książkami w obcych językach. Czasem schowany gdzieś z tyłu (jak w tym krakowskim antykwariacie koło Starego Portu), czasem więcej w nim podręczników (jak antykwariat u Metzgera w Kielcach), ale bardzo często istnieje. Ceny klasyków są na każdą kieszeń, czasem nawet za kilka złotych, a do tego czasem poprzedni właściciele zaznaczali i tłumaczyli co trudniejsze słówka. Czysty zysk!

2. Second-Handy

Źródło: cdn.ug.edu.pl

W ciucholandach też często można znaleźć półkę z maskotkami, dziwnymi zabawkami, kasetami VHS i książkami po angielsku. Kiedyś w jednym kupiłam oryginalny soniczny śrubokręt dziesiątego Doktora za dwa złote, działał jeszcze dwa miesiące i pewnie dalej by działał, gdybym wymieniła baterie, w innym mój luby kupił Yoshiego zrobionego na licencji Nintendo za cztery złote, a  najlepsza wykładowczyni świata, która uczyła mnie wymowy brytyjskiej z nieśmiertelnego podręcznika How Now Brown Cow, zachwalała tanie kryminały z ciucheksów. Podobno nawet po latach używania i uczenia angielskiego potrafiła znaleźć nowe słówko, którego nie znała, i cieszyć się z niego jak dziecko:)

3. Biblioteki

Źródło: static3.businessinsider.com

A, tak, właśnie. Biblioteki. Niekoniecznie duże, wojewódzkie, ale też małe, skromne, lokalne. Często mają działy z książkami obcojęzycznymi, a tam zazwyczaj znajdziemy wysłużone, dobre tytuły, które przeszły przez ręce wielu innych czytelników. Biblioteka na Rajskiej w Krakowie swój dział książek obcojęzycznych schowała na wyższym piętrze, ale znajdziemy tam też audiobooki i książki dla osób słabowidzących, z olbrzymią, wygodną czcionką. Poza tym pani bibliotekarka zawsze doradzi, a potem pożyczy książkę zupełnie za darmo. I można przedłużać!

4. Domena publiczna i ebooki

Z prawami do Sherlocka Holmesa jednak są problemy... Źródło: cdn.static-economist.com

Skoro już jesteśmy przy książkach za darmo, to przypominam o tym, że klasyka literatury zazwyczaj znajduje się w domenie publicznej, czyli dostępna jest zupełnie za darmo! Powieści w różnych formatach elektronicznych można ściągać zupełnie legalnie ze stron takich, jak Project Gutenberg, Open Library, Many Books, FeedBooksGoogle Books... Jest tego sporo. Tutaj możecie poczytać, jak to wygląda na poszczególnych stronach, ale ja najbardziej lubię Gutenberga.

5. Domena publiczna i audiobooki

Źródło: disc-shelf.com

Gorąco chciałabym Wam polecić nie tylko audiobooki jako takiego, ale przede wszystkim inicjatywę LibriVox. To miejsce zrzeszające dobrowolnych ochotników do głośnego czytania i nagrywania książek, które są w domenie publicznej. Docelowo chcą oni udostępnić wszystkie dostępne w ten sposób książki w wersji audio. W efekcie książki może i nie są nagrywane profesjonalnie, często każdy rozdział czyta inna osoba, ale za to wyraźnie i często z amerykańskim akcentem, a przede wszystkim te nagrania są dostępne na całym świecie. Wystarczy kliknąć.

6. Aukcje

Źródło: friendswisconsinhistory.org

Przechodząc znów do książek, za które należy zapłacić, książki w języku angielskim można całkiem tanio upolować chociażby na polskim Allegro czy międzynarodowym eBayu. Książki sprzedają ludzie z całego globu i w najróżniejszych językach, wystarczy trochę pogrzebać. I zamówienie przychodzi prosto do domu.

7. Książkowe sieciówki

Ramona Flowers ze Scotta Pilgrima pracowała dla kanadyjskiego oddziału Amazon. Źródło: tumblr.com

Rzecz jasna są też wielkie sieci takie jak Amazon czy polski Empik czy Matras. Można zamawiać książki, ebooki, audiobooki przez Internet, zamówienie można odebrać osobiście w przypadku Empiku czy czekać na dostawę do domu. Amazon jeszcze nie ma polskiego oddziału, ale można zamawiać do Polski bez problemu. Tylko często bywa drogo...

8. American Bookstore

Źródło: galerki.pl

Polecam też małą polską sieć i sklep internetowy American Bookstore. Są w porządku, zatrudniają fajnych ludzi i mają całkiem niezły, choć nie idealny wybór. Ich księgarnie można znaleźć w Warszawie, w Konstancinie Jeziorna pod Warszawą, w Krakowie (w Galerii Krakowskiej). Warto zajrzeć.

9. Znajomi/wyjazd

Źródło: telegraph.co.uk

W ubiegłym roku ponad 2 miliony Polaków mieszkało za granicą (źródło). Potężna liczba młodych ludzi wyjechała na Wyspy do pracy. Założę się, że na pewno macie jakichś znajomych czy rodzinę, która przebywa za granicą. A jak nie, to może jakichś znajomych Anglików, Amerykanów, zaprzyjaźnionych obcokrajowców z Couchsurfingu? Jeśli tak, można to wykorzystać i po prostu poprosić o kupienie konkretnego tytuły w księgarni i przywiezienie przy najbliższej okazji do Polski czy wysłanie pocztą. Sama czasem tak robię, choć najwięcej książek w języku mojej specjalizacji kupiłam na Erasmusie w objazdowym antykwariacie, charity shopach (przykładowo: Oxfam, Cancer Research UK, Brithish Heart Foundation... jest ich sporo) i w księgarni Waterstones na kampusie.


To wszystko na dziś, mam nadzieję, że ta lista zainspiruje Was do czytania po angielsku i, kto wie, być może weźmiecie jeszcze udział w moim wyzwaniu!

Wszystkie suki mi się zborsuczyły

$
0
0

W małym dworku
Stanisław Ignacy Witkiewicz


Wyznam wam coś. Mam niesamowitą słabość do Witkacego. Uwielbiam jego manieryzmy, jego język, jego szaleństwa, odchyły i perwersje. Co prawda najbardziej przepadam za jego wariackimi powieściami, czytałam 622 upadki Bunga i Pożegnanie jesieni, ale dramaty też są niczego sobie. Imiona i nazwiska bohaterów, dialogi, rozterki, niespełnieni poeci, demoniczne kobiety, rozbestwione dziewczynki. Dwudziestolecie międzywojenne w najlepszym wydaniu.

W małym dworku nie zawiera w sobie szumnych przemyśleń filozoficznych czy politycznych jak chociażby Szewcy. To bezwstydna, lekka, zabawna parodia pełna czarnego humoru. W okresie młodopolskim bardzo popularna była ponoć pewna sztuka o tym samym tytule realistyczna pióra Tadeusza Rittnera z 1904 roku. Opowiadała o dramacie rozbestwionych mieszczan - zborsuczonych na amen, jak by może powiedział jeden z bohaterów sztuki Witkacego - mąż poniża żonę, żona zdradza męża, mąż zabija żonę, mąż zostaje uniewinniony, ale prześladują do wyrzuty sumienia, co kończy się tragicznie. Tak w skrócie.

Witkacy postanowił to sparodiować i opisał swój własny, mały mieszczański dworek, sprowadzając go do absurdu.

Stanisław Ignacy Witkiewicz, Strach przed samym sobą; źródło: magazyn.o.pl

Kozłowice, skromny majątek w powiecie sandomierskim. Rodzina Nibków powinna być pogrążona w żałobie, żalu i chaosie, jeśli sprawy mają się tak, jak pan domu Dyapanazy Nibek twierdzi. A utrzymuje on, że zastrzelił swoją żonę, przyłapawszy ją na romansie z poetą Jęzornym. Jęzorny snuje się po majątku, próbując pisać marne wiersze i poderwać wszystko, co się rusza - również dwie dziewczynki, zaledwie podlotki, Zosię i Amelkę, córki Dyapanazego. Gdy do majątku przybywa kuzynka Aneta, która ma zastąpić matkę i nauczycielkę sierotom, w salonie zjawia się nagle widmo, duch Anastazji Nibek. Nikt nie wydaje się ani trochę wstrząśnięty oprócz prawdziwego kochanka, oficjalisty Kozdronia, tymczasem zmarła tłumaczy, że tak naprawdę zabił ją "rak w wątrobie. To dziedziczne, po Dzięciewickich. Bardzo dobra rodzina, ale zaraczona".

Sztuka jest jak ballada Mickiewicza wymieszana z dramatem pozytywistycznym, która wymknęła się spod kontroli. Niby wszystko sensowne, realistyczne, a wszystko stoi na głowie, umarli piją kawę z żywymi i zezwalają czytać własne dzienniki, by cała prawda wyszła na jaw. Nie tylko pojawia się wykrzywiona fantastyka, ale również wygięta jest psychika bohaterów, którzy nie reagują na życiowe dramaty w taki sposób, ani w ogóle nie zachowują się w sposób logiczny i sensowny, jak oczekujemy, co doprowadza do uroczych bzdur i cudownych absurdów. Jednocześnie nastój jest niesamowity, oniryczny, jak w spirytystycznych wybrykach Reymonta. 

Oryginalny dramat został wynaturzony, zdeformowany, poprowadzony w stronę idealnej Czystej Formy i, co tu dużo mówić, zwitkiewiczony, by pokazać, że realistyczny teatr jest przeżytkiem, a rzeczywistość do bani. Lepiej wybrać się a całą rodziną na wakacje z duchami. Dosłownie.  

Puk puk. Kto tam? Czysta Forma. Źrodło: agnieszkakowalska.blog.pl

Tedn't right, tedn't proper, czyli o pięknych krasnoludach w BBC

$
0
0

Winston Graham

Ross Poldark

Niskie, zwierzęce dźwięki, mocna perkusja, ochrypły głos człowieka, który dużo stracił, ma w sobie sporo gniewu i musi się mocno wysilać, by trzymać swoje demony na uwięzi. Na ekranie Aidan Turner z dramatyczną, dodającą uroku skazą biegnącą przez policzek niczym ślad po łzie. Najprzystojnieszy krasnolud w całym Hobbicie w roli zubożałego osiemnastowiecznego arystokraty, w dodatku w tle intryga miłosna i cudowne kornwalijskie klify, zielone połacie ziemi urywające się nagle skałami i potężna otchłań wody. Powiem szczerze, trailer, który wyszedł jakoś na początku tego roku spod skrzydeł BBC z miejsca powalił mnie na kolana i zmusił do zainteresowania się nazwiskiem Poldark.


Winston Graham opublikował w ostatnim roku II Wojny Światowej powieść historyczną, która dała początek popularnej, dwunastotomowej sadze śledzącej losy Rossa Poldarka i jego rodziny pomiędzy 1783 a 1820 rokiem. Ponoć przy tworzeniu tej chmurnej postaci autor inspirował się zranionym pilotem, którego spotkał w pociągu podczas wojny.

Na początku pierwszej części Ross wraca po kilku latach walczenia w przegranej wojnie o niepodległość amerykańską do ojczystej Kornwalii. Nieszczęścia spadają cios za ciosem: najdroższa narzeczona, Elizabeth, zaręczyła się z kuzynem Rossa, dom rodzinny popadł w ruinę, finanse wyglądaja wyjątkowo słabo, zaufani służacy rozbisurmanili się kompletnie, zamiast czekać na pana ze strawą i ciepłym ogniem, śpią w wielkim łożu, kompletnie pijani. Jest nieciekawie.

Rochesterowskie włosy i skrzywdzony wzrok, idealne połączenie. Źródło: bustle.com

Ross nigdy się nie poddaje, a na dodatek ma dobre, szlachetne serce, którym natychmiast podbija serca zarówno widzów, jak i czytelników. Bierze się w garść i bardzo ciężko pracuje, próbując odbudować fortunę swojej rodziny, a także poprawić los swoich wasali. Do oczu chłopstwa mieszkajacego na jego ziemiach zagląda głód, niedużo brakuje do rebelii. Bieda piszczy po kątach. Ross próbuje więc stworzyć miejsca pracy, otwiera jedną z porzuconych rodzinnych kopalni cyny, walczy o lepsze warunki i ceny na rynku, przeciwstawia się Warlegganom, rodzinie kowali, która z pokolenia na pokolenie obrosła w piórka i stała się nowobogackimi bankierami, stosującymi nieczyste sztuczki i trzęsącymi całą okolicą. Ale Ross nie tylko zajmuje się pejzażem ogólnym, ale przede wszystkim losem pojedynczej jednostki. Ciekawi go życie swoich ludzi, opiekuje się nimi jak ojciec, robi wszystko, co w jego mocy, by uchronić przed więzieniem chłopaka, w którym pokłada duże nadzieje, ofiarowuje domy obiecującym młodym parom, daje pracę potrzebującym, chroni pokrzywdzonych.

Ross jedzie dać wciry wszystkim uciskającym biednych i skrzywdzonych. Źródło: bustle.com

Właśnie w ten sposób do domostwa Rossa trafia kilkunastoletnia sierota, Demelza, wraz ze swoim psem, skundlonym Garrickiem. Wykorzystywana do pracy ponad siły i bita w domu, poniżana w mieście, Demelza zostaje przyjęta jako służąca, nauczona higieny, kultury i miłości. Dorastając, okazuje się piękną, silną i mądrą kobietą, największym skarbem, jaki mógł sobie Ross wymarzyć. Ich związek jest poważnym mezaliansem, ale żadne z nich tego nie żałuje.


Powieść jest szczególnie wartościowa nie tylko z powodu dylematów moralnych, wyborów życiowych, uczciwości i wewnętrznego piękna bohaterów, ale też przez wzgląd na ilość wartościowych informacji o samym regionie i epoce. Bohaterowie z niższych sfer używają dokładnie odwzorowanego w ich mowie dialektu, ukazane są wszelakie problemy społeczne polityczne - wszystkie raczej na małą skalę regionu, ale niezmiernie ciekawe i poruszające. Przekorny, leniwy sługa Rossa Jud, jego pijaństwo, nieudolność, kombinatorstwo i czasem trudne do zrozumienia potoki wypowiedzi w dialekcie dostarczają sporej dawki humoru, co szczególnie sobie chwalę. Tedn't right, tedn't proper, tedn't decent!

Koszenie zapewnia zapas dodatkowych wartości estetycznych. Źródło: socialtalent.co

Uwielbiam seriale kostiumowe, w szczególności brytyjskie, więc czym prędzej zaczęłam czytać i oglądać Poldarka naraz. Pierwszy sezon nowej ekranizacji zapiera dech w piersi widokami, zauracza muzyką, ujmuje świetnie dobranymi aktorami, zgrabnie skrojonym scenariuszem. Powieści Grahama zostały bardzo sensownie przeredagowane na potrzeby serialu, pierwszy sezon wychodzi sporo poza pierwszą powieść, ale nie żałuję w najmniejszym stopniu obejrzenia całości przed skończeniem pierwszego tomu. Co więcej, jak wspomniał Zwierz Popkulturalny pisząc o Poldarku, twórcy chyba postawili sobie za cel sfilmowanie całości tak, by w każdej scenie Aidan Turner wyglądał jak młody bóg. Gdy trzeba, raz cudownie mroczny, przepełniony smutkiem, zacięty, a potem znienacka na jego twarz wychodzi uśmiech jak niespodziewane słońce zza chmury. Myślicie, że przesadzam? Proszę uprzejmie, poniżej dowód.

Można patrzeć i patrzeć. Źrodło: tumblr.com

Serial z tego roku jest drugą ekranizacją Poldarka. W 1977 roku BBC zaadaptowało pierwsze siedem książek, tworząc serial z Robinem Ellisem i Angharad Rees. Autor książek jednak był oburzony kontrowersyjnym sportretowaniem Demelzy, której postać wzrorowana była na żonie pisarza, tymczasem BBC posunęło się do przemienienia chłopczycy w panienkę lekkich obyczajów. Graham żądał wycofania serialu z emisji.

Nowa ekranizacja przedstawia Demelzę naprawdę świetnie. Źrodło: tumblr.com

Córka pisarza, który zmarł w 2003 roku, wyznała w jednym wywiadzie, że jej ojciec byłby zadowolony z odnowionej telewizyjnej twarzy Poldarka.

Ja też jestem zadowolona. BBC po raz kolejny odkrywa dla mnie skrawek kultury, którego wcześniej nie dostrzegałam, a który jest wart uwagi. I ten Aidan Turner... Ach.

Przepraszam za ilość gifów, ale nie mogę się powstrzymać. Źródło: pinterest.com

Istnienie większości implikuje istnienie korespondującej mniejszości

$
0
0

Philip K. Dick

Minority Report


Raport mniejszości to chyba najbardziej znane opowiadanie zasłużonego pisarza science-fiction, ale także eseisty i filozofa Philipa K. Dicka. Opublikowana w 1956 roku historia została spopularyzowana przez głośny film Stevena Spielberga z 2002 roku z Tomem Cruisem w roli głównej. Niedawno zajrzałam do powyższego tomiku opowiadań i przeczytałam kilka, w tym właśnie Minority Report, co skłoniło mnie z kolei do obejrzenia adaptacji, przez co jeszcze do tej pory czuję niesmak. Opowiadanie jest świetne, film... zdecydowanie zawiódł, ale o tym później.

Precrime. (Jak to przetłumaczyć? Przedzbrodnie? Może lepiej prewencja kryminalna?) Dzięki temu nowemu systemowi, opartemu na najnowszej technologii, zbrodniom się zapobiega zanim zostaną wprowadzone w życie. Dzięki tzw. precogs (Prekogom? Przedwiedzącym?), upośledzonym, futurystycznym pytiom, podłączonym do specjalnych maszyn, produkowane są raporty z przyszłych zdarzeń - morderstw, przestępstw, występków. Na kartach drukowane są imiona i nazwiska przyszłych sprawców oraz ofiar, a następnie do akcji wchodzi oddział zbrojny, który wyłapuje przyszłych zbrodniarzy.

Źródło: i.imgur.com

John A. Anderton, szef jednej z wielu jednostek Prewencji Kryminalnej, dowiaduje się z raportów pewnego pięknego dnia, że wkrótce zamorduje Leopolda Kaplana, człowieka, którego nigdy nie widział na oczy. Informacja ta uderza w niego jak obuchem, jest przekonany, że to błąd albo podstęp. W tym samym czasie w instytucji pojawia się przecież Ed Witwer, nowy pomocnik Andertona, młodszy, pełen energii mężczyzna, który z pewnością tylko dybie na lepsze stanowisko! Do tego nie można zaufać nawet swojej własnej żonie... Dlatego Anderton rusza do szaleńczej ucieczki, próbując odkryć, kto go wrobił.

W sposób dość przypadkowy, ale jednocześnie podejrzany, bohater dowiaduje się, że istnieje coś takiego jak raport mniejszości, czyli wizje trzeciego przedwidzącego, które nie muszą być zgodne z poprzednimi, ale to nie koniec wahań i niepewności...

Dick pisze zwięźle, logicznie, jasno, choć nie szczędzi żargonu, neologizmów i szczegółów technicznych. Najlepsze jest jednak to, że jego bohaterami, tak jak w Blade Runnerze, tudzież Czy androidy marzą o elektrycznych owcach czy właśnie w tym opowiadaniu, są zwykli, najzwyklejsi na świecie ludzie, mężczyźni dojrzali, doświadczeni, a wciąż pełni pytań i wątpliwości. To typowi everymani, którzy w prost w oczy mówią do czytelnika: tobie też się to może zdarzyć. Uważaj. Miej oczy szeroko otwarte. Bo tak naprawdę pisarz z jednej strony karze się zastanowić nad ingerencją władz w życie jednostki, absurdalnością oczywistych, jednoznacznych, absolutnych teorii społecznych wprowadzanych w życie niczym totalistyczny reżim, a z drugiej strony nad istnieniem wolnej woli i przeznaczenia. Czy jeśli poznalibyśmy naszą przyszłość, możemy skręcić w inną odnogę, inną wersję czasu i zmienić bieg historii? Czy odtwarzalibyśmy tylko nasz los tak jak Edyp?

Źródło: tumblr.com

Film Stevena Spielberga może i próbuje powtarzać te pytania, ale dość nieudolnie. Skupia się zamiast tego na niepraktycznych, choć efektownych wizualnie technologiach (kule jako nośniki informacji? A jak to przechowywać? Analiza na komputerze na stojąco, z durnym wymachiwaniem rąk i przy użyciu rękawic? Już wolę siedzieć przy biurku i klikać. A te samochody, które potrafią jeździć we wszystkie strony... Czy przypadkiem nie ogranicza to pola widzenia kierowcy? Czy ludziom nie robi się niedobrze na autostradach, które prowadzą znienacka pionowo w dół? Pytań jest sporo), zwariowanych postaciach, które bełkoczą niczym Wyrocznia z Matrixa (ta babka od roślin, przecież to pani Sprout z Hogwartu!), głównych bohaterze, który nie tylko analizuje wyniki przedwiedzących, ale jako że jest młody, gibki i przystojny, kieruje jednostkami antykryminalnymi i włamuje się do domów, w których ma być popełniona zbrodnia, dodatkowo obowiązkowo ma za sobą traumę. Różnic pomiędzy opowiadaniem a filmem jest cała masa, jednak najważniejsze jest to, że na ekran wyszła z tego pseudointeligencka, widowiskowa papka, która przez dwie i pół godziny nudzi, nuży i irytuje, bo za grosz w niej głębi. Oglądane po ponad dziesięciu latach niegdyś podniecające efekty specjalne bledną i okazują się dość mierne dla przyzwyczajonego do CGI oka.

Źródło: america.aljazeera.com

Innymi słowy, film okazał się stratą czasu. Szkoda, że jakiś przedwiedzący mnie przed tym nie uprzedził. Ale zamierzam jeszcze wracać do Dicka. I to nie raz.


Meta 2033, czyli hipnotyczne gwiazdy na Kremlu i mikrokosmos w tunelach

$
0
0

Dmitrij Glukhovski
Metro 2033


Pewien rosyjski osiemnastolatek miał genialny w swojej prostocie pomysł. Dojeżdżając do szkoły moskiewskim metrem z jednego krańca miasta na drugi, zobrazował sobie rówieśnika, który próbuje pokonać te same stacje, od WOGNu do Abrackiej, w świecie postapokaliptycznym. Zaczął spisywać swoje mroczne wizje, na kanwie których później napisał swoją debiutancką powieść. Wydawnictwa odmówiły publikacji z powodu zakończenia (końcówka nie dawała możliwości kontynuowania cyklu, a jak wiadomo, teraz właśnie na seriach się zarabia). Wobec tego w 2002 autor opublikował 13 rozdziałów tekstu na stworzonej przez siebie stronie internetowej, z odnośnikami do odpowiedniej muzyki, która powinna według autora towarzyszyć lekturze. To był strzał w dziesiątkę. Metro zyskało niespotykaną popularność, zwabiło ponad 3 miliony czytelników na całym świecie.

Moskiewskie metro ma niezły klimacik. 
Źródło: kciuk.pl

Po kilku latach na skutek wytrwałych błagań fanów, autor przeredagował oryginalną wersję Metra, ale zrobił to w naprawdę niezwykły sposób. Mianowicie postanowił stworzyć społeczno-interaktywny eksperyment, dzięki czemu narodził się fenomen. Poprosił swoich fanów o sugestie, wskazówki, informacje na temat działania moskiewskiego metra. Okazało się, że wśród jego czytelników byli i inżynierowie, i naukowcy, i wojskowi, i sami pracownicy komunikacji miejskiej, dzięki czemu każdy kolejny publikowany w sieci rozdział był dopracowany i poparty fachową wiedzą. Powieść nabierała tempa.

W 2005 opublikowano rosyjski oryginał, pięć lat później powieść przetłumaczono na angielski. Autor postanowił też zaprosić innych pisarzy do swojego uniwersum, wystarczyło napisać o życiu pod ziemią po zniszczeniu Ziemi. Do tej pory napisano ponad 60 innych powieści osadzonych w różnych miastach, nie tylko w Moskwie (jedna nawet ma miejsce w podziemnych schronach krakowskiej Nowej Huty), stworzono na podstawie Glukhovskiego grę komputerową, w planach jest film.

Dzielnica obiecana Pawła Majki opowiada o zrujnowanym Krakowie. 
Źródło: naekranie.pl

Zdobyte przez mojego lubego Metro 2033 podczas Warszawskich Targów Książki nęciło apetyczną grubością, klimatyczną okładką i fascynującym pomysłem. Gdy się w nie wgryzłam, pierwsze sto stron akcja rozkręcała się dość nieśpiesznie. Wiadomo, że na świecie wybuchła kilkanaście lat wcześniej wojna tak okrutna i bezmyślna, że ludzie zniszczyli Ziemię, bombardując bronią nuklearną i biologiczną. Teraz przebywanie na powierzchni jest niebezpieczne, to środowisko radioaktywne, skażone i zmutowane; rośliny i zwierzęta przemieniły się w zatrważające, wynaturzone bestie. Jedyny ratunek to metro. Skarłowaciała, półślepa rasa ludzka, a raczej jej niedobitki, walczą o przetrwanie w podziemnych tunelach.

Osiemnastoletni Art żyje w społeczności na stacji WOGN, pomaga w przygotowaniu słynnej na całe metro herbatki z suszonych grzybów, odrabia swoje godziny na posterunkach w tunelach metra, zasłuchuje się w fascynujących, choć niestworzonych historiach o dziwnych wydarzeniach i legendach z innych stacji. Czasem ma koszmary związane z czarnymi, piekielnymi stworami, które plenią się w korytarzach i rozszarpują ludzi, czasem wspomina swoją zmarłą matkę, przypomina sobie, jak zginęła podczas inwazji szczurów. Pewnego dnia poznaje Huntera, tajemniczego podróżnika, który stawia jego świat na głowie, najpierw wydzierając największy sekret chłopaka, a później prosząc o olbrzymią przysługę. Jeśli nie wróci z tuneli, które chce wysadzić Hunter, Art ma wyruszyć do Polis, miejsca największej kultury i splendoru w całym metrze, by donieść odpowiednim ludziom, co się dzieje na stacji WOGN.

Źródło: kciuk.pl

Od tego momentu wstrzymujemy oddech na każdej stronie, dotrzymując kroku podróżującemu przez metro bystremu młodzianowi. Czujemy ciarki na całym ciele, gdy ludzie wariują w tunelach, czujemy niepokój, gdy bohaterów napiera niesamowite uczucie zagrożenia, próbujemy zrozumieć skomplikowaną strukturę wewnętrzną metra. Nie tylko tę fizyczną (nieuniknione jest wertowanie książki w poszukiwaniu mapki i szukanie miejsca, gdzie znajduje się w danym momencie Artem), ale przede wszystkim społeczną. Chłopak spotyka najróżniejszych świrów, czubków, szaleńców, oszustów, sadystów, mędrców. Człowieka, który twierdzi, że widzi przyszłość. Komunistów, nazistów, kapitalistów, rasistów; świadków Jehowy, którzy wierzą, że Boże królestwo jest blisko, słyszy o satanistach, którzy próbują się dokopać do piekła, natyka się na kanibali, którzy wierzą w wielkiego robaka drążącego ziemię i stwarzającego tunele. Są społeczności pracujące jak w zegarku, inne znów chaotyczne, niezrozumiałe, agresywne, niektóre heroiczne, wytrwałe, jeszcze inne popadające w odrętwienie. Cały przekrój polityczny, religijny, społeczny, mikroświat zaklęty w metrze. Każda stacja jest jak osobny kraj.

Artem uczy się co chwilę innej wizji świata, ale żadna go nie kusi. Jest tylko misja. I ta misja, poczucie wybraństwa, a także fakt, że chłopak w cudowny sposób wychodzi z życiem z każdej przygody, staje się jego wiarą. Metro jest bardzo meta w tym sensie: Art w pewnym momencie uświadamia sobie, że jego życie jest bardzo fabularne, a on sam jest jak bohater jakieś narracji.

Źródło: kciuk.pl

Końcówka jednak, jak zauważyli moi znajomi, choć mocna i intrygująca, jest jednak bardzo podobna do zakończenia innej popularnej książki science fiction. Mimo to Metro fascynuje, podnieca wyobraźnię, zmusza do zastanowienia nad duchowością człowieka, nad jego wyborami, przekonaniami i przyszłością. Wraz z wartką akcją, mroczną postapokalipsą i przerażeniem mrokiem tuneli, niesie ze sobą przemyślenia filozoficzne, psychologiczne, socjologiczne, a także wyśmiewa ustroje polityczne. Wreszcie pokazuje też społeczeństwo ludzkie z olbrzymiej perspektywy, pokazując wady: małostkowości, egocentryzm, brutalność, ale też zalety: różnorodność, zaradność, umiejętność dostosowania się do każdych warunków. Nie zapominajmy też, że wywołuje zachwyt moskiewskim metrem, które ma naprawdę fantastyczne stacje, często przypominające bogate sale balowe.

To naprawę dobry kawałek literatury. Nie można przegapić.

Cosplay stalkera. 
Źródło: guitarnil.deviantart.com
Viewing all 282 articles
Browse latest View live